lawsford - 2014-08-18 13:40:16

Akt I, Część I "Początki kompanii"


http://i57.tinypic.com/5390mo.jpg

Ogień trzaskał wesoło w wielkim, kamiennym kominku, umieszczonym pośrodku wschodniej ściany. Siedzące przy nim grono współtowarzyszy złożone z tuzina żołnierzy z brązowym dębem w herbie, dumnie prezentującym się na napierśniku rozprawiała głośno na temat ich ostatniej wyprawy. Rycerze wymieniali się relacjami z potyczki, jaką stoczyli z wielkim, śnieżnym niedźwiedziem, którego napotkali w trakcie swojej podróży na północ. W karczmie było gwarno i przytulnie, z resztą jak zawsze. Była ona najchętniej odwiedzanym miejscem zarówno przez miejscowych jak i przejezdnych w całym Berhalu. Położona była jakieś tysiąc jardów od miasta Gimouth i znajdowała się na poboczu głównego szlaku handlowego w północno-zachodniej części kraju, którym codziennie przemieszczały się liczne grupki kupców i karawan. Ostatnimi czasy jednak liczba ta dość zmalała z powodu narastających tajemniczych ataków na wędrownych handlarzy. Według legendy mityczny potwór z Berhalu o sile równej dwóm niedźwiedziom i o wyglądzie straszniejszym niż najplugawszy z ogrów stał za tymi mordami. Niewielu jednak wierzyło w te bujdy opowiadane przez stare przekupki i gawędziarzy, pewnie jakaś banda zbójów miała niezły ubaw, gdy wracała kilka razy o północy z burdelu po pijaku. W każdym razie karczma dalej miała sporo klientów, wystarczająco żeby się utrzymać i wystarczająco żeby mieć jeszcze coś dla siebie po oddaniu daniny za działalność rodowi Caerwychów, którzy panowali na tych ziemiach. Swoją siedzibę mieli w zamku Nightwell Hold, oddalonym od Gimouth z dwadzieścia tysiący jardów na północny-zachód. Na terenie całego Berhalu rosło mnóstwo wszelkiego rodzaju dębów różnej wielkości i to dlatego znalazł się on w herbie Cearwychów. Była to rodzina dość duża i bogata, osiadła najdalej na północ ze wszystkich Rodów z Zachodu. Co prawda na terenach Berhalu nie panował taki klimat jak typowo na północy, którą zamieszkiwały rody Strathkeld i Paige oraz ich chorążowie, lecz mimo to noce były dość chłodne, a rankiem panował lekki przymrozek. Zamieszkujący Berhal lud miał o tyle szczęście, że śnieg spadał tam dopiero zimą lub późną jesienią, a nie sypał cały rok, jak w przypadku dalekiej północy kraju. Berhalczycy trudzili się między innymi uprawą roli i wyrębem lasu, natomiast Caerwychowie zbierali daniny od wieśniaków i mieszczaninów, a także zajmowali się wynajmem własnych wojsk, za co mieli niemały pieniądz. Rycerzów szkolili profesjonaliści w Woodgate Castle, przez co armia Caerwychów znajdowała się w czołówce najlepszych wojsk Zachodu. Berhal miał to do siebie, że posiadał doskonałe położenie. Od pozostałych rodów został oddzielony wielkim Dębowym Lasem, który wyznaczał granice ze wszystkich stron, prócz jednej – północnego-zachodu. Tam teren Berhalu kończył się na Morzu Valhnijskim. W tamtejszych stronach tubylcy trudzili się połowem ryb i budowlą statków. Idealne położenie zawdzięczano również przebiegającego przez tą krainę szlaku handlowego, który był bardzo często uczęszczany. Ze szlaku Cearwychowie również czerpali korzyści, za wejście na ich teren kupcy i handlarze również musieli zapłacić. Nie było to jednak dla nich przeszkodą, gdyż wybywający w tamte strony karawany obładowane przyprawami, warzywami i owocami ze słonecznego południa, a także z ciekawymi, magicznymi przedmiotami zarabiały o wiele więcej niż kosztowała ich przepustka na szlak w Berhalu. Sama kraina mierzyła około dwa miliony jardów długości i szerokości, a większość tych terenów zajmowały liściaste lasy.
Za karczmą, z głównego szlaku odchodziła inna droga, która prowadziła na północny-wschód. Z tego powodu można było mówić, że karczma umieszczona była przy rozwidleniu szlaku handlowego. Dziś klienci zeszli się ze wszystkich stron, a każdy z nich przyniósł ze sobą sakiewkę wypełniona po brzegi w złotych monetach, które miał zamiar wydać na jadło, wino, browar i hazard. Wszystko to można było znaleźć w Karczmie „pod Cichym Laskiem”. W gospodzie hucznie grała muzyka wydobywająca się z fletu, na jakim przygrywał młody, żółto włosy chłopak ubrany w oliwkowy kubrak. Siedział na stole niedaleko kominka i grał melodię, którą wesoło akompaniowali mu zebrani wokół towarzysze śpiewając do niej sprośne piosenki i uderzając dłońmi o stół wybijając przy tym rytm. Co chwilę melodię przekrzykiwali siedzący po drugiej stronie karczmy pijacy, którzy śmiali się grając w karty popijając do tego kufle zimnego, miejscowego piwa. Za nimi, przy jednym ze stołów siedział wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w skórzaną kamizelkę założoną na białej koszuli. Na głowie nosił kapelusz z dużym rondem, a gębę zamaskowaną miał czarną chustą. Z twarzy widać mu było tylko brązowe oczy, z czego jedno z nich przeszywała rozległa szrama. Co chwilę spoglądał z widocznym zainteresowaniem na grupkę grającą w karty i liczył ile złotych monet przechodzi im z ręki do ręki, gdy jeden z nich wygrał partię. Siedzący naprzeciw zamaskowanego kapelusznika pijaczyna za bardzo się schlał i leżąc podparty rękami na blacie stołu chrapał w najlepsze. Kilka minut potem podeszła do nich bardzo atrakcyjna kelnerka o śnieżnobiałej cerze. Na sobie ubraną miała krótką, materiałową spódnice, białą bluzkę i czarny gorset z dużym dekoltem. Była ona dosyć niska, miała bardzo szczupłą sylwetkę z wąską talią i duży biust. Swoje ciemnobrązowe proste włosy związała w wysoki kucyk, tak aby nie przeszkadzały jej w pracy. Jej nieskazitelną urodę podkreślały także gęste rzęsy oraz pięknie kontrastujące z bladą cerą krwistoczerwone, uwydatnione usta. Pracowała tutaj już od dwóch lat, a mówiono do niej Rose. Podchodząc do stolika wzięła pusty kufel po piwie i zakłopotaniem spytała, czy ten pan ma zamiar się jeszcze obudzić, ponieważ zamówił sobie następny kufel i zdążył jeszcze przed zgonem za niego zapłacić. Zamaskowany jegomość odpowiedział, że chętnie weźmie od niej ten kufel, a później odda znajomemu pieniądze, gdy ten się obudzi. Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło i podała mu piwo, po czym odeszła do następnego stolika, żeby obsłużyć kolejnych klientów. Zadowolony Bohard sączył swój browar śmiejąc się w duchu z tego, że dostał w prezencie kufel piwa od jakiegoś moczymordy, którego tak naprawdę pierwszy raz w życiu widzi na oczy. Niedaleko, przy północnej ścianie znajdowała się lada, za nią stał pulchny, łysiejący barman ubrany w białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i w czarne, materiałowe spodnie na szelkach. Obsługiwał jakiegoś rudowłosego klienta, który nosił zwykłe, rolnicze ubranie. Bohard delektując się piwem podsłuchał kawałek ich rozmowy, gdyż wydawała mu się ciekawa.
- Rickard Crawford, mówi ci to coś, Jones? - rolnik zapytał grubego barmana, który na dźwięk tego imienia zmarszczył brwi z widocznym zaniepokojeniem.
- Oczywiście, że tak, to jeden z moich najlepszych przyjaciół. Co się stało, Andrew? - barman przeczuwał już najgorsze, lecz nie miał ochoty tego słuchać.
- Dziś rano znalazłem go martwego na drodze. W brzuchu miał trzy rany... - tu urwał na chwilę drżąc z przerażenia - Mówię ci Harry, to wyglądało jakby zaatakowało go jakieś wielkie zwierze. Myślisz, że te opowiadania o potworze są prawdą? - popatrzał Harry'emu prosto w oczy oczekując odpowiedzi. Jones od razu jednak się nie odezwał. Zastygł myśląc przez chwilę, aż w końcu rzekł:
- Aż do tego momentu nie wierzyłem w te bujdy. Ricky był u mnie dwa dni temu i podzielił się ze mną swoimi obawami, powiedział, że boi się o swoje życie. Opowiedz mi o tym co się stało.
- W sumie to niewiele wiem. Znalazłem Ricka już zimnego, niedaleko karczmy, dziś o świcie, gdy szedłem na pole. Wziąłem go do miejscowego grabarza, a potem poszedłem powiedzieć o tym jego rodzinie.
- Miał coś przy sobie? - zapytał Jones.
- Tylko to. - Andrew sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej coś, by pokazać karczmarzowi. Bohard niestety z tego miejsca nie mógł dostrzec co to było.
- Na brodę Merlina! - krzyknął Jones, a kilka klientów odwróciło się,  by zobaczyć co się stało, po czym chwilę potem wróciło do swoich spraw. Barman poszedł na zaplecze i wrócił z okularami. Założył je na nos uprzednio szorując brudną szmatą, bo taką tylko miał przy sobie i spojrzał na przedmiot podnosząc go w dłoni. Teraz Bohard zobaczył to coś. Był zakrwawiony szpon, który musiał należeć do jakiegoś wielkiego niedźwiedzia.
- Miał to wbite w jedną z ran. Stwór musiał sobie urwać go podczas ataku. Szlag by go! - zezłościł się Andrew, a w jego głosie można było rozpoznać frustrację. - A co jeśli nas również czeka ten sam los?
- Nie wydaje mi się. Z tego co słyszałem to potwór napada tylko handlarzy. Ciekawe.. - odparł łysiejący barman.
"Ciekawe.." również powiedział w sobie Bohard i zaczął o czymś myśleć, wyłączając się na chwilę, przez co nie dosłyszał końcówki rozmowy. Potem zobaczył tylko jak Andrew zmierza do drzwi. Gdy wychodził Bohard dopiero wtedy zauważył, że na zewnątrz zaczęło padać.
W kącie ktoś cicho się zaśmiał. Była to tajemnicza, wysoka postać ubrana w czarny płaszcz z kapturem zakrywającym całkowicie twarz. Spod niego, na ramiona opadały jej ciemnoczerwone, długie włosy. Prawdopodobnie był to mężczyzna, lecz z powodu miejsca w jakim siedział nie dało się tego potwierdzić. Facet wybrał sobie najciemniejsze miejsce w karczmie. Siedział przy stoliku w kącie i stukając dłonią o drewniany blat rozglądał się po karczmie. Na jednym z palców odsłoniętej ręki miał założony dziwny, metalowy pierścień. Bohard nie potrafił stwierdzić z jakiego powodu owy człowiek się zaśmiał, ale w tym momencie wyglądało to jakby prowadził z kimś rozmowę. Oczywiście nie było to możliwe, gdyż wokół miejsca, w którym usiadł nie było nikogo. Z jakiegoś powodu każdy przybyły do karczmy klient pragnął usiąść jak najbardziej z dala od przerażającego mężczyzny. Kelnerka również do niego nie podeszła. Przybysz jednak popijał jakiś własny trunek, który uprzednio wlał sobie do piersiówki.
Gdzieś w środku gospody dwóch mężczyzn gaworzyło radośnie. Siedzieli w dwójkę przy stole i popijając już któryś grzaniec z kolei rozmawiali ambitnie na jakiś temat. Widać było że nie są to ludzie z tym stron. W sumie to byli oni wzajemnym przeciwieństwem. Jeden z nich był średniego wzrostu, lecz muskuły miał tak wielkie, że wszystkie karczemne dziewki wzdychały na jego widok. Miał brązowe włosy związane w kuc, obfitą brodę, popularną u Ludu Północy, szeroką szczękę i niebieskie oczy. Na jego ubranie składała się kamizelka ze skóry niedźwiedzia, materiałowe spodnie ze skórzanym pasem i niskie buty z żelaznymi elementami. Jego towarzysz zaś był żylasty i wysoki. Włosy miał długie i czarne, sięgające za uszy, gdzie splecione były w warkocz sięgający mu do pasa. Te bezpośrednio na głowie sterczały mu we wszystkie strony, te rosnące już na kości ciemieniowej i niżej spływały w jednym warkoczu. Tęczówki oczu miał dwubarwne, jedną jasno błękitną, a drugą ciemna, niemal czarną, zlewającą się z źrenicą. Twarz jego była pociągła, o widocznie zarysowanym podbródku. Ubrany był w czarny strój skryty pod obszernym, burym płaszczem z wyszywanymi, dziwnymi emblematami. Umięśniony brodacz przekonywał swojego rozmówcę do kupna młota bojowego, własnoręcznie przez niego wykutego w kuźni. Ten natomiast mówił mu, że nie potrzebuje takiego młota, bo nie specjalizuje się w walce broniami obuchowymi, ale bardzo chętnie kupi go od niego. Jego wypowiedź co chwilę przerywały pijackie hepnięcia.
Karczemny rumor przerwało otwarcie się drzwi i wkroczenie do środka delegacji złożonej z pięciu rycerzów o herbie brązowego dębu widocznym na piersiach. Żołnierz idący na przodzie trzymał w rękach zwinięty pergamin. Miał długie, blond włosy, które pod wpływem deszczu, który padał na zewnątrz skręciły się strasznie. Wyraz twarzy miał nonszalancki, rozglądał się chwilę po gospodzie zanim obwieścił wszystkim tu zgromadzonym:
- Z polecenia Lorda Ervina Caerwycha mam nakazane zebrać sześciu śmiałków, którzy podejmą się niebezpiecznego zadania jakie dla nich wyznaczy. W przypadku powodzenia Lord obiecuje sowitą zapłatę w złocie. Więcej informacji dowiecie się w miejscu zbiórki, czyli na placu głównym w Gimouth za trzy godziny, czyli o północy.
- Niebezpieczne zadanie.. pewnie chodzi o pomoc przy polu dla jakiejś starej babci! - krzyknął złośliwie jakiś pijaczyna.
Rycerz prychnął, okręcił się na pięcie i wyszedł z gospody. Za nim podążyła jego czteroosobowa eskorta. Chłopi wrócili do rozmów, picia i hazardu, gdy drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem.

Rose - 2014-08-18 23:35:11

"Kolejny nudny dzień w pracy." pomyślała dziewczyna polewając kolejkę gościom, którym parę poprzednich powinno już wystarczyć. Wiedziała, że jej praca była okazem miłosierdzia, ze strony starego właściciela, jednak im dłużej trwała w tej monotonii, tym ciężej znosiła fakt, iż możliwe, że do końca życia będzie powiązana z tą właśnie gospodą. Mimo iż młoda Rosalie była tylko kobietą, pragnęła niezależności, która płci pięknej w tych czasach nie była dana. Właśnie kroczyła w stronę lady z zamiarem napełnienia napitkiem brudnych kufli, gdy zauważyła, że barman jest zajęty rozmową.
- No to chwilka przerwy! westchnęła, po czym udała się w kierunku okna z boku sali. Usiadła na szerokim parapecie i zaczęła przyglądać się poruszającym ludziom. Siedziała tak chwilę, gdy w tej właśnie chwili drzwi do karczmy otworzyły się. Rose słuchała z ciekawością słów wypowiadanych przez żołnierza o przygodzie. Bez zastanowienia wróciła do pracy, lecz jej nastawienie uległo diametralnej zmianie. Z radością obsługiwała nawet najbardziej podchmielonych klientów.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-19 00:45:02

Panujący w karczmie hałas zaczynał powoli denerwować mężczyznę. Jedyną zaletą tego wieczoru był fakt, że nikt mu nie przeszkadzał w rozmowie z przyjacielem. Jednak Eon czuł dość spory zawód, że nawet powabna dziewka służebna nie odważyła się go zagadnąć. - A ty pewnie się śmiejesz, co? wyszeptał, jakby do powietrza. Najwidoczniej jednak usłyszana tylko przez niego odpowiedź go rozbawiła. - Kiedyś cię odnajdę, Czarny zdawał się jeszcze dodać. Eon nienawidził takich chwil jak ta, gdy musiał na jakiś czas zatrzymać się w tak zaludnionej okolicy. Liczył chociaż, że zapozna się bliżej z jakąś niewiastą. Nagle usłyszał cichutki głosik przyjaciela, aby wyszedł już z izby. - No dobra, tylko dopiję. odparł i wziął sporego łyka z piersiówki. - Gdyby nie ten potwór... zaczął wylewać swój żal, gdy nagle drzwi karczmy się otwarły, i przeszedł przez nie zbrojny korowód. - No to by chyba było na tyle! westchnął, po czym schował głęboko niemal pustą piersiówkę. Słowa żołdaka nie wywarły na nim wrażenia, choć pieniędzmi by nie pogardził. Zdawał się przekonywać samego siebie "Daleka jeszcze czeka mnie podróż, a żółciutkie złoto się przyda". Gdy wojownicy opuścili karczmę, czekała go chwila kalkulacji i intensywnej zadumy. Po chwili z zapałem wstał z miejsca, i ruszył w kierunku karczmarza. Goście koło których przechodził momentalnie milkli, a co poniektórzy natychmiastowo nawet trzeźwieli. Karczmarz nie dał po sobie poznać że się tym przejął, ale wydał się Eonowi nieswój. - Oto należności, resztę daj tej ślicznotce - rzekł, po czym nie czekając na odpowiedź rzucił karczmarzowi na ladę należność z sutym napiwkiem. - Bo jeśli się dowiem że tego nie zrobiłeś...  - młodzieniec nie widział potrzeby dokończenia wypowiedzi. Następnie wyszedł z karczmy.

KarczemnyNozownik - 2014-08-19 02:15:59

"Grubemu dobrze idzie, ugrał pół sakiewki. Brzydal i Łysy też nie zostają w tyle."
Bohard przyglądał się z zaciekawieniem kilku pijaczkom grającym w karty i dokładnie liczył każdą monetę przesypującą się przez ich palce, zdążył im w myślach nawet przezwiska powymyślać, aby łatwiej było mu zapamiętać który jest który i kto ile ugrał lub przegrał. Kiedy do jego stolika podeszła młoda kobieta, uśmiechnął się lekko czego nie było widać z powodu chusty na jego mordzie i upewnił się, że kapelusz na jego głowie zasłaniał mu oczy które bezczelnie wpatrywały się w jej biust. Oczywiście z radością przyjął kufel nieznajomego. Na początku ten moczymorda mu przeszkadzał, ponieważ pokrywał stolik coraz większą ilością śliny, ale skoro dzięki niemu dostał darmowe piwsko, to nawet zaczął tolerować jego obecność.
Jak tylko zaczął popijać piwo, zauważył że towarzystwo grające w karty głośno zakończyło grę. "Dobra, czyli Brzydal wszedł wszystkim, po czym Niski przypadkiem zgarnął całość i nie chce grać dalej aby nie stracić tego co właśnie ugrał." Pomyślał, zastanawiał się czy suma którą zgarnął ten facet była warta nocnej wizyty, jednak jego rozmyślania zostały przerwane przez rolnika który wypowiedział do barmana imię które kojarzył. Przysłuchiwał się uważnie rozmowie, kończąc w międzyczasie kufel napełniony nektarem bogów. "Ciekawe kto będzie następną ofiarą potwora. Na pewno nie ja!" Pomyślał, śmiejąc się w duchu.
Chwila minęła, kiedy do karczmy weszło kilkoro żołnierzyków, którzy stawiali kroki jakby każdy z nich kija połknął a ten najważniejszy sobie go w dupę wsadził. Zawsze go bawiły takie cyrki, tyle formalności a przecież wleźli do karczmy gdzie co drugi pijany a trzeci zgon. Przekazali co im przekazać kazali i opuścili karczmę, zostawiając pijane pierdząco-bekające towarzystwo w spokoju. W każdym bądź razie, chodziło o jakieś niebezpieczne zadanie, czyli takie które było wystarczająco zabawne aby nie zanudzić Boharda, a że miał za nie jeszcze pieniądze dostać to tym lepiej. Pewnie wyruszy, ale tysiąc jardów to nie tak dużo, a trzy godziny to pełno czasu. Rozsiadł się wygodniej i wskazał dłonią do kelrnerki że chciałby jeszcze piwa.

Merkurjusz - 2014-08-19 12:12:53

"Na brodę Odyna, czy uda mi się sprzedać ten cholerny młot?" pomyślał w duchu.
Gdy tak siedział i pił piwo razem z towarzyszem, zastanawiał się ile monet może się znajdować kilka stolików dalej, stoliku gdzie tutejsze pijaczyny grały w karty. "Gdyby mi się nie udało sprzedać tego młota, mógłbym spróbować zagrać w karty oraz zwinąć pewną sumkę." pomyślał, że na tamtym stole leży o wiele więcej pieniędzy, niż dostałby za sprzedaż młota. - Bardzo cię przepraszam, ale jeżeli chcesz kupić mój przepiękny młot, musisz zapłacić nie mniej jak 1000 monet! - powiedział stanowczym tonem. - A teraz cię przepraszam, ale spróbuje szczęścia w grze w karty, ponieważ potrzebuje trochę pieniędzy, a wiesz że w tych czasach ciężko o dobrą prace. Masz czas do świtu, wtedy już nie sprzedam młota nikomu - rzekł do przyjaciela. Podszedł do pijaczyn i zaproponował im grę w karty, na co oni się zgodzili lecz powiedzieli, że jeżeli nie ma pieniędzy to może zastawić swój młot." Głupcy myślą że uda im się ze mną wygrać." pomyślał. - Niech i tak będzie moczymordy! - powiedział do nich wesołym tonem. Nie spodobało się to grającym ale zaprosili do gry. W tym samym czasie do karczmy weszła grupka składająca się z pięciu żołnierzy. Ten na czele ogłosił że lord tutejszego miasta poszukuje kompanii to ważnej misji. "Ważna misja? Kompania? Hmm.. czyli że jest też szansa na zarobienie trochę pieniędzy? Musze to dokładnie przemyśleć..." - siedząc przy stole zastanawiał się. Nie zwlekając zaczął grać w karty. Czas powoli mijał...

Rand the Casime - 2014-08-19 14:25:41

Rand spojrzał za odchodzącym towarzyszem, ale nic nie powiedział. pewny iż właściciel felernego młota stracił nim chwilowo zainteresowanie czarnowłosy odprężył się wyprostował. odsunął od siebie kufel ohydnego jak na jego gust piwa i rozmarzył się o kociołku grzanego wina z Lasar z goździkami. Gdy do sali weszli żołnierze ze swym orędziem Rand nie przejawiał oznak jakiegokolwiek zainteresowania tym zadanie, ale w duchu ucieszył się z możliwość zarobku tym bardziej iż nie stać go było obecnie na zakup tego młota. z braku innych trunków postanowił dopić piwo swojego towarzysza. i jak się okazało było znacznie lepsze w smaku! "Ten cham raczył mnie psimi szczynami, a sam pił to smakowite piwo! nie doczekanie twoje nie kupie tego młota" gniew jaki ogarnął Randa sprawił iż dopił nawet swoje piwo czego potem żałował z powodu posmaku w ustach jaki  po nim pozostał. Gdy już trochę ochłonął rozejrzał się po sali i zauważył jak samotny do tej pory jegomość wstaje rzuca pieniądze na bar i wychodzi. Rand doskonale wiedział iż ów wędrowiec posiada własny trunek bo nic nie zamawiał przez cały pobyt postanowił ruszyć za nim z pytaniem czy by go nie poczęstował. dziś Rand nie miał zamiaru wydać już ani miedziaka.

lawsford - 2014-08-19 15:37:24

Harry'ego Jonesa, poczciwego, łysiejącego barmana, który już swoje przeżył i wiele zobaczył nie zdziwiła wcale wypowiedź zakapturzonego przybysza, który dał sowity napiwek dla Rose. Zdziwiło go jednak to, że przytargał do karczmy tak wielką kosę bitewną, która wraz z jego przerażającym obliczem odstraszała wszystkich wokół. Zaraz, gdy owa postać wyszła z gospody, w miejsce, w którym siedziała przemieściło się kilku klientów, którzy bojąc się usiąść tam, kiedy było tam jeszcze te dziwadło musieli siedzieć w mało komfortowych warunkach przy wielkim, podłużnym stole znajdującym się na środku karczmy razem z piętnastoma innymi gośćmi. Gdy okryty czarną peleryną charakter zmierzał do wyjścia, ludzie obok których przechodził cichli momentalnie, a gdy wyszedł z karczmy zaczęli wymieniać się nawzajem postrzeżeniami kim mógł być ten dziwaczny człowiek. Atmosfera w południowo-zachodniej części karczmy wróciła do normalności. Pijący tam ludzie nie musieli się już obawiać mężczyzny który siedział w kącie całkowicie sam, a co chwilę z kimś rozmawiał. Widząc to jak zakapturzony przybysz wychodzi z gospody, żylasty mężczyzna, który będąc lekko podpitym chciał kupić młot bojowy od swojego rozmówcy wstał i podążył za nim. Chyba jako jeden z nielicznych obecnych w tej karczmie się go nie bał, a co więcej chciał nawet z nim porozmawiać! Rand wyszedł na zewnątrz i znalazł się pod małym daszkiem, który uchronił go od natychmiastowego zamoknięcia. Czarna postać stała tuż obok niego. Odwrócona była w taki sposób, że Rand mógłby przyrzec, że się na niego gapi. Niestety nie mógł tego zobaczyć bo było już ciemno, a światło dobiegające z okien karczmy tutaj nie docierało. Miał wrażenie jakby ów człowiek czekał tu na niego. Rand odczuł niemiły chłód i nastała niezręczna cisza.
Wewnątrz wszystko przebiegało po staremu. Harry przywołał Rose kiwnięciem głową. Oświadczył jej, że wychodzący podróżnik dał jej niemały napiwek. Rose ucieszona tym faktem odpowiedziała mu, że po pracy weźmie go i dołączy do reszty zarobionych dziś pieniędzy. Zaraz potem zauważyła, że człowiek, który nosił kapelusz i maskę i siedział przy stole z chrapiącym pijaczyną prosi o następne piwo. Rosaline wzięła od Jonesa napój i postawiła go na tacy razem z pozostałymi zamówieniami. Podchodząc do tamtego mężczyzny obsłużyła również innych klientów po drodze.
Towarzysz Randa, muskularny mężczyzna, który chciał sprzedać mu młot dosiadł się do grających niedaleko Boharda pijaczków. Nie miał żadnego doświadczenia w hazardzie, co było widać po pierwszych kilku kolejkach, jednak czuł, że dziś szczęście mu sprzyja. Po pięciu rundach wyszedł na plus. Wydał na grę 50 złotych monet, a zarobił 60. Niewielki zysk, ale zawsze coś. Jeden z grających z nim karciarzy, niski i brodaty staruch, który nie miał już większości zębów rzekł do niego przesiadając się, tak żeby był jak najbliżej niego:
- Jesteś tu nowy chłopcze, widać to na pierwszy rzut oka. Słyszałeś może o historii Potwora
z Berhalu?
– uśmiechnął się ukazując szczerbatą gębę, z której niemiło pachniało alkoholem.

Rose - 2014-08-19 17:03:34

"2 kufle do stolika pod oknem, cała kolejka do głównego stołu." Starała się zapamiętać Rose, jednak jej głowę zaprzątały inne myśli. Nawet nie próbowała z nimi walczyć, rozmarzyła się na chwilkę, wyobrażając sobie jakby wyglądało jej życie, gdyby wszystko było jak dawniej. Galopując na białym koniu strzelała z łuku wraz z bratem do zwierzyny na dzikich polach, ale to była już tylko przeszłość. Z zadumy wyrwało ją ciepłe spojrzenie Harrego, wiedziała już, że wydarzyło się coś miłego. Podeszła zgrabnie siadając po drugiej stronie lady i spytała zadziornie
- Komuś znowu wypadła drewniana szczęka? bo widzę, że Ci wesoło.- Barman jednak oświadczył coś zupełnie innego, że kolejny zalotnik ofiarował Rosaline niemały napiwek. Ucieszona faktem, odparła, że odbierze mieszek po zmianie, bo jest pełna roboty. Próbując przypomnieć sobie który z klientów mógłby okazać się taką hojnością, ruszyła w stronę kolejnego zamówienia, uśmiechając się mile do gości. 2 lata spędzone w tejże zajezdni pozwoliły Rose poznać całkowicie pracowników. Harry i starsza kilka lat kelnerka Caroline najlepiej dogadywali się z dziewczyną, dlatego też po obsłużeniu najpilniejszych klientów Rosalie skierowała się w stronę koleżanki w celu zaczerpnięcia porady.
- Caroline... Mam dylemat, wiesz jak dobrze idzie mi polowanie z łukiem i rozumiesz chyba jako jedyna, że praca służki nie jest mi pisana.... Co myślałabyś o..... no wiesz...... jakbym ja..... eeee..... Jakbym ruszyła na plac główny i podjęła się tej przygodzie? - odetchnęła ciężko Rose, po wypowiedzeniu tego jakże kłopotliwego dla niej zdania.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-19 18:03:39

Wychodząc z karczmy, Eon w głębi ducha czuł, iż ktoś go obserwuję. -Daj mi znak, jak coś wyczujesz - wyszeptał nie wiadomo do kogo. "Pewnie jakiś zbój się na mnie zasadza  " myślał. Chłodne powietrze nocy orzeźwiło natychmiast. Przystanął przed karczmą, i szybko zaczął szukać odpowiednich fiolek. Znalawszy odpowiednią z irytacją mruknął - Będzie trzeba dorobić zapas. Odwrócił się, kątem do drzwi karczmy, a po paru uderzeniach serca, drzwi się ponownie otwarły. Eon był pewien, że to ten osobnik mu się przyglądał. Był to jeden z gośćmi karczmy, ten który pragnął kupić młot od pijanego jegomościa, którego było słychać w całej karczmie. -Też mi się tak wydaję, druchu  -wyszeptał do swego towarzysza. Wątpił, by czarnowłosy był w stanie mu się przyjrzeć, bo stał w cieniu, co wziął za dobrą monetę.  -Szukasz czegoś podróżniku? - zapytał się mocnym głosem, po czym dodał groźnie  - Jeśli zbierasz na młot, to wierz mi, poszukaj sposobu nie związanego z moją skromną osobą.  Liczył, że nieznajomy da mu spokój, i będzie mógł wreszcie odpocząć od ludzi. Poprawił tylko jeszcze swój oręż, zastanawiając się co zrobi pijaczyna, i czy jest dość trzeźwy by wyczuł zagrożenie płynące od Eona.

KarczemnyNozownik - 2014-08-19 21:20:37

Kiedy otrzymał już swój kolejny wymarzony kufel piwa, z radością go wypił. W wyniku dalszych obserwacji tego co działo się aktualnie w karczmie, doszedł do wniosku, że ten zakapturzony facet na widok którego pół karczmy trzęsło gaciami, był tutaj wyjątkowo nie po niego, a udowodnił to fakt że sobie po prostu ot tak wyszedł z karczmy, a tym bardziej jeszcze to, iż ktoś do niego dołączył. Jeden problem z głowy mniej. Skupiając się dalej na swoim otoczeniu, przypadkiem usłyszał fragment rozmowy pomiędzy kelnerkami. Uznał to za idealną okazję do znalezienia sobie kogoś, kto mógłby mu umilić spacerek na miejsce zbiórki. Wstał od stołu i ruszył w stronę kelnerek, przywdziewając swój ulubiony wyraz twarzy który i tak był niewidoczny spod zakrywającej jego mordę chusty. - A więc panienka wybiera się na plac główny, drogą tysiąca jardów przez ciemny berhalski las w którym grasuje napadający na przejezdnych zwierz lub potwór. Trochę niebezpiecznie iść samemu. - Zsunął z twarzy chustę, dyskretnie upewniając się, iż za dużo osób nie zobaczy jego twarzy. Jeśli ktoś się spodziewał, że pod tym kawałkiem materiału chował jakąś paskudną szramę lub inne cholerstwo, to musiał się rozczarować. Ukłonił się lekko w stronę Rosaline, uśmiechał się przyjaźnie. - Na imię mi Bohard, również wybieram się na tą... "przygodę" ...może zechce panienka udać się tam w moim towarzystwie? Razem raźniej i zdecydowanie bezpieczniej. - Bohard najwyraźniej usłyszał tylko część jej zdania o wyruszeniu, zdawało się, że nie wiedział o jej umiejętnościach łuczniczych i nie spodziewał się, że Rose mogłaby się spokojnie sama obronić.

Merkurjusz - 2014-08-19 21:57:11

"Na brodę wszystkich bogów ludu północy, z jego paszczy śmierdzi gorzej niż rozkładające się ciało!"- myślał. -Nie słyszałem i nie mam zamiaru słuchać!-powiedział stanowczym tonem, po czym odszedł od stołu i podszedł do karczmarza. - Poproszę jedno piwo. - powiedział. Gdy otrzymał swoje wymarzone piwo, od razu je wypił. W pewnej chwili zauważył że jego klient wychodzi z karczmy za zakapturzoną postacią, która miała ogromną kosę. "Ciekawe po co on wyszedł. Hmm... pójdę za nim i spróbuje się czegoś dowiedzieć."- pomyślał MerQu po czym poszedł na tyły karczmy. Znany był z tego że umiał się skradać, oraz przemykać niezauważalnie Wykorzystał to do podsłuchania fragmentu rozmowy postaci w kapturze i jego towarzysza. Z ich rozmowy nie dowiedział się praktycznie niczego, lecz zauważył że postać ta trzyma za pasem jakieś fiolki. "Te fiolki mogą oznaczać jedno. Ta osoba musi używać czarnej magii lub czegoś podobnego. Na Odyna żeby on niczego mu nie zrobił!"- wyszedł z ukrycia i poszedł przed siebie kątem oka spoglądając na rozmawiające osoby. MerQu kręcił się przed karczmą, oraz oczekiwał że czegoś się dowie o czym rozmawiają...

Rand the Casime - 2014-08-20 01:10:43

Rand nie okazał po sobie, że coś go ruszyło, gdy postać z wielką kosą zagadnęła do niego. Zamiast się wystraszyć Rand roześmiał się dobroduszne. Przeszedł obok zakapturzonego tak blisko że niemal się o niego otarł przy okazji pociągając nosem. na chwile na jego twarzy wystąpił wyraz zdziwienia, ale szybko znikł nie  zastawiając po sobie żadnego śladu. gdy już minął swojego przyszłego rozmówce stanął na rogu budynki w jeszcze głębszym cieniu niż jego towarzysz. rozsupłał sznurek przy pasie i wyjął swoje  przyrodzenie i zaczął lać strumieniem moczu za róg budynku.  - spokojna głowa ja się tylko odlać - śmiech Randa rozniósł się po dziedzińcu. Czarnowłosy stojąc plecami do żniwiarza wychylił głowę do tyłu by móc zobaczyć swojego rozmówcę. zastygłszy w takiej pozycji spoglądał na swojego rozmówce przechylił jeszcze głowę w prawo dla lepszego efektu. - wieeesz... spotkałem już paru takich co  szeptali do siebie, ale zawsze wokół nich roztaczała się woń czarów, ale od ciebie nic nie czuć. no powiedź co to jest magiczny skrzat? rusałka a może potępiona dusza? widziałem kiedyś przypadek jak za młodszym bratem wędrowała dusza tego starszegonnn dalej nie daj się prosić no co to jest ! - monolog Randa przerwał dźwięk wyróżniający się z otaczającej ich ciszy. dźwięk dotyczył moczu, który przez moment dziwnie się rozpryskiwał się na wszystkie strony po jakimś obiekcie, ale w ciemności ciężko było się zorientować co to było. Chwile później  mocz znów wrócił w wartki strumień. Mimo zaistniałej sytuacji Rand nie zmienił pozycji, ani nie powstrzymał moczu dalej wpatrywał się w postać Ponurego żniwiarza jak go w duchu nazwał. nie dając swojemu towarzyszowi odpowiedzieć na zadane pytanie kontynuował swoją przerwaną wypowiedź - to łykniem strzemiennego z twojej piersiówki? wiem, że masz własny trunek widziałem jak popijałeś przed wyjściem z karczmy! -Rand lekko się zdenerwował na myśl iż jego rozmówca może spróbować się wykręcić od poczęstowania go trunkiem z piersiówki. Rand wyprostował głowę  na dźwięk kroków i spojrzał na postać swojego niedawnego fundatora wychodzącego za rogu budynku.  " Nie doczekanie twoje ty fundatorze szczyn! Nie kupie twojego zardzewiałego młota!" Myśli Randa wymalowały na jego twarzy wyraz zniesmaczenia, który zniknął szybko, gdy wrócił do poprzedniej pozycji znów uśmiechnął się szelmowsko i po raz trzeci zwrócił się do cichego rozmówcy - To co łykniemy się z piersiówki ??   - wraz z wypowiedzeniem tych słów strumień moczu skończył się i Rand schowawszy przyrodzenie zasznurował spodnie i odwrócił się do Kosiarza przodem...

lawsford - 2014-08-20 19:09:10

Wysoka blondynka o pięknych, niebieskich oczach, która pracowała zawsze z Rosaline na zmianie bardzo się zasmuciła na wieść o tym, że jej najlepsza przyjaciółka zamierza rzucić robotę kelnerki i udać się na niebezpieczną przygodę, jaka czeka śmiałków, którzy podejmą się wyzwania wyznaczonego przez lorda pobliskiego miasta Gimouth.
- Rose, droga przyjaciółko. Znamy się już dwa lata, a czas jaki ze sobą spędziliśmy sprawił, że stałyśmy się sobie siostrami. A nasz miły pracodawca przyjął nas i zaopiekował się nami, więc śmiało możemy traktować go jak ojca. Rozumiem, że jesteś spragniona nowych doznań i łakoma przygód, ale czy naprawdę chcesz opuścić rodzinę? - Caroline popatrzała na nią z cieniem nadziei, że jej wypowiedź dała Rose do myślenia. Niebieskooka dziewczyna nie była kimś pokroju tych głupich ladacznic, które pracowały w pierwszej lepszej karczmie i były zdolne do zrobienia wszystkiego byleby tylko ktoś sypnął dla nich groszem. Miała coś w głowie, tak samo jak Rosaline i właśnie to sprawiło, że tak bardzo się z sobą zżyły i bezbłędnie się rozumiały. Historia Caroline również była bardzo podobna do historii jej koleżanki. Wysoko urodzona, piękna dziewczyna o włosach koloru południowego słońca żyła w dostatku i zaznawała błogiego spokoju, dopóki jej rodzinnego zamku nie zaatakowali najeźdźcy. Młoda dama trafiła na czarny rynek jako uprowadzona niewolnica. Barman Harry, który miał dobre serce często uczęszczał w tego typu miejsca w celu ratowania skrzywdzonych przez los dzieci i kobiet. Odkupił ją od handlarza za niemałe pieniądze i wziął do swojej karczmy jednocześnie oddając jej wolność. Caroline w geście podziękowania zgodziła się pracować dla Harry'ego, którego z czasem zaczęła traktować jak własnego ojca.
Zaraz po tym jak dziewczyna wypowiedziała pełne żalu słowa skierowane do Rose podszedł do nich jeden z gości, zamaskowany mężczyzna ubrany w skórzaną kamizelkę, białą koszulę i skórzane spodnie, a na głowie nosił okrągły kapelusz. Rosaline zdążyła już go poznać, kiedy to kilka razy zdarzyło się jej go obsłużyć. Po wypowiedzianych przez niego słowach i zaproszeniu do wspólnej przechadzki w stronę Gimouth przyjaciółka Rose bardzo się rozgniewała:
- Tak, oczywiście! Podsłuchał pan naszej rozmowy, a teraz przychodzi tu pan z propozycją wspólnej podróży i ofiarowaniu ochrony w drodze do miasta. Myśli pan, że nie wiem co z pana za jeden?! W okolicy kręci się pełno szumowin pana pokroju, którzy tylko czyhają na takie bezbronne dziewczyny jak ona! - powiedziała ze złością. Wcale nie uważała, że Rose jest bezbronna, ponieważ widziała ją nieraz na polowaniu i mogłaby przysiąc, że jej przyjaciółka sama potrafi się doskonale obronić. Jednak powiedziała to w celu ochrony kogoś, kto był dla niej bardzo ważny, oraz aby przestrzec zamaskowanego mężczyznę przed dokonaniem - nie daj boże - przestępstwa.
Na zewnątrz trzej podróżnicy, którzy niedawno poznali siebie nawzajem, a dokładniej to właśnie w tej chwili to robili rozmawiali ze sobą odtrącając jeden drugiego od własnej osoby. Zakapturzony potwór, którego Rand nazwał "Ponurym Żniwiarzem" nie chciał, aby ten z nim rozmawiał i pragnął, aby żylasty mężczyzna, który tak uporczywie prosił go o poczęstunek dał mu spokój i odszedł w swoją stronę. Rand natomiast wyskoczył z pretensjami o poczęstowanie go szczynami przez brodatego osiłka, który teraz wyszedł z karczmy. Powiedział mu, że nie kupi od niego żadnego młota, którego ten chciał mu sprzedać. Muskularny człowiek za to bojąc się o bezpieczeństwo swojego poprzedniego rozmówcy wyszedł na dwór, aby sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze i czy aby żniwiarz nie zrobił mu przez ten czas krzywdy. Deszcz lał obficie i dłuższy pobyt MerQu pod gołym niebem sprawiłby, że ten przemoknie na suchą nitkę. Trzeba by stanąć pod daszkiem, razem z dwoma pozostałymi przybyszami, żeby nie złapać cholernego przeziębienia.

Rose - 2014-08-20 22:01:56

Rose wiedziała, że Caroline powie coś podobnego i nie puści jej tak łatwo, kochała swoją nową rodzinę, nawet bardziej niż poprzednią, jednak miała już dość robienia dobrej miny do złej gry. Większość klientów pomiatało nią i traktowało niczym najprostszą dziewkę, co dziewczyna musiała znosić. Czuła się strasznie, miała świadomość, że jest to cena, którą płaciła za drugą szanse na lepsze życie. Odczuwała sprzeczne emocje. Już miała wrócić do pracy i pożegnać się wizją odmiany szarej rzeczywistości, gdy podszedł znajomy klient bezwstydnie przysłuchujący się całej rozmowie. Rosalie przyjrzała mu się dokładnie analizując każde wypowiadane przez niego słowo. Ucieszyła się z owej propozycji, co dała znać po sobie gdyż była osobą nieśmiałą i nienawidziła pierwsza wyciągać rękę do nowo poznanych ludzi. Promyk nadziei rozbłysł. Oczy Rosaline roztwarły się szeroko, usta uniosły w lekkim uśmiechu. Nie potrzebowała pomocy, jednak wizja samotnej podróży nie była zbyt miła. Pomyślała, iż los chciał by opuściła to miejsce, inaczej nie przywiałoby tu tego gagatka. Zwróciła się do ów mężczyzny słowami
- Miło mi poznać panie Bohard. Moja godność to Rosaline Snow, jednak wszyscy zwracają się do mnie po prostu Rose. Jest pan odważny proponując mi eskortę przez lasy, choć obrony nie potrzebuję, może mi pan potowarzyszyć w tejże drodze. - uśmiechając się mile dygnęła z szacunku do przybysza i od razu zmieniając ton na bardziej zatroskany odrzekła do przyjaciółki:
- Callie robię to dla naszego wspólnego dobra! Przecież wrócę głupiutka, a nagrodę jaką uda mi się zdobyć przeznaczę na nas! Kupimy drugiego konia stajennego i nauczę cię galopu, uwierz, będzie nam się lepiej żyło! Wrócę nim skończą sie siewy, daje słowo!

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-20 23:09:44

Bardzo zadziwiła Eona przyczyna faktu, iż był w centrum zainteresowania jakiegoś dziwnego pijaka.  Jednakże bardziej zadziwiły go słowa nieznajomego, te o woni magii. Odparł mu więc gniewnie - Waść mość uważa na słowa, świeczki dla bogów mogły by zapłonąć przez twój długi, plugawy jęzor! Po czym spokojnie już stwierdził -Możemy coś wypić, ale na pewno gdzieś gdzie jest cicho i nie ma ludzi. Mam dość tej hołoty! . Myślał że będzie popełnił duży błąd, i że go będzie żałować. - Mój towarzysz nie chce narazię się ujawniać. Proponuję wypić w nawiedzonym tartaku, w pobliżu, haha, chyba że się boisz? - dopowiedział Eon, kończąc wypowiedź lekko złośliwym głosem. Następnie wydarzyło się coś, że sprawiło że zmienił zdanie. Mianowicie zza rogu z którego szczał moczymorda nagle wyskoczył wiking-pijak niedoszły sprzedawca młota. Niby nic bezpośrednio związanego z nim się nie stało, ale rozśmieszyło go to. Jego śmiech był jednak cichy, i niewielu było by w stanie go usłyszeć, a nawet ci by pewnie źle go zrozumieli, bo był to mroczny, a wręcz potworny śmiech. "Może jego towarzystwo nie będzie takie złe? " pomyślał. Niemalże natychmiast potem powiedział - To co idziesz? Czasu jest mało, jednak zawiodę cię, mam tylko trochę wyśmienitego trunku. A tak mi się przypomniało, niczym ci nie pachnę dziwnym? Ciekawe, zaiście ciekawie.  powiedział wesoło, po czym szybkim krokiem ruszył ku nawiedzonemu domowi, w którym się zatrzymał. Pozwolono mu z niego korzystać do woli, za to że przegnał ducha który nawiedzał to miejsce. Strasznie lało, co tylko przyśpieszyło jego kroki. Nie patrzył czy jego towarzysz do picia idzie za nim, czy nie. Doszedł do swojej siedziby mokry, ale jakimś cudem udało mu się uniknąć wszech otaczającego błota. Był pewien że wiking może ich obserwować, tak więc cicho powiedział w do swego ukrytego towarzysza - Sprawdź teren, i jakby ktoś podsłuchiwał zawołaj mnie w swej mowie trzykrotnie. Poproś swych braci by umilkli na dzisiejszy wieczór. Po czym wypuścił go z tajnej skrytki w szacie. Następnie usiadł wygodnie i w oczekiwaniu na czyny ciekawego nieznajomego zamyślił się. Był pewien że przyjdzie. Więc wyciągnął jedyny pozostały mu trunek, dar od wdzięcznych protektorów, Był pewien że dostanie od nich więcej zleceń, bo im większy płomień, tym większy cień, a ktoś musiał go rozpraszać.Eon nie wiedział ile czasu minęło, ale z rozmyślań wyrwał go nagle jakiś hałas. A akurat zastanawiał się, jaka choroba najlepiej oducza skradania się, i wtykania wielkiego, pijackiego nochala nad owłosioną brodą w sprawy innych.

KarczemnyNozownik - 2014-08-21 02:00:34

Na słowa Caroline zaśmiał się wesoło. - Haha, proszę mi wybaczyć moje bezczelne podsłuchiwanie, tak to już jest kiedy twój rozmówca nie wie kiedy skończyć. - Tutaj wskazał na obślinionego pijaczynę który spał sobie oparty o stolik. - Ale czego się można spodziewać po "szumowinie mojego pokroju", pilnuję wszystkiego tylko nie własnego nosa. A skoro o tym mowa, dlaczego uważa mnie pani za szumowinę? Ubrudziło mi się gdzieś ubranie? Albo może mam coś na twarzy? - Mówiąc to, na pokaz upewnił się czy ma czyste ubranie i czy faktycznie nie ma czegoś na twarzy. Cóż, buty miał ubrudzone błotem, ale to jest cecha charakterystyczna każdego wędrowca. Ciekawiła go postawa Caroline, widzi go ona pierwszy raz na oczy i już zdążyła go zwyzywać. Zastanawiało go również, czy dostaje napiwki za takie zachowanie, jakoś mu się nie widzi danie jej złamanego miedziaka za nazwanie go "szumowiną", jakkolwiek by to do niego nie pasowało. Dobrze chociaż, że ma dzisiaj dobry humor i reaguje śmiechem a nie wrednym sarkazmem.
Rose na jego propozycję zareagowała pozytywnie, ucieszył się z tego powodu. - Mi również miło panienkę poznać. - uśmiechnął się do niej - Cieszę się, że chęć posiadania kogoś do rozmowy w trakcie spacerku do Gimouth, uchodzi za akt odwagi, niestety samotna podróż w ciągu nocy przez te lasy jest wyrokiem śmierci, samemu iść strach. - Poprawił swój kapelusz na głowie i zerknął na Caroline aby móc określić po jej wyrazie twarzy jak bardzo nie podoba jej się fakt jego egzystencji w jej otoczeniu, po czym wrócił do rozmowy z Rosaline. - Z radością będę Ci towarzyszył, razem raźniej jak to mówią. Jestem ciekaw czy wybiera się tam ktoś jeszcze, im nas więcej tym bardziej ta przygoda będzie bezpieczniejsza.

Rand the Casime - 2014-08-21 17:55:11

MerQu krążąc po deszczu w tą i z powrotem, aż  spostrzegł, iż nie doszły kupiec jego młota, kieruje się ku niemu. ” Na brodę Boga Wojny! cóż za dziwny człek z niego.” myśl ta przemknęła mu przez głowę na widok prostego sprężystego chodu i chłód bijący z  różnobarwnych oczu owego jegomościa. .- Mamy do pogadania panie wiking. - ton głosu wskazywał na lekkie po denerwowanie czarnowłosego, a barwa głosu nie wskazywała na to by ten mężczyzna przez ostania godzinę pił równo z nim… Wielkim człowiekiem z północy co łapę ma jak bochen chleba. - Nie jestem jakimś tam Wikingiem. Jestem Człowiekiem Gór! " - Rand po usłyszeniu tych słów skrzywił się. “To jest jakaś różnica?” Nie wyraził swej uwagi na głos za miast tego rzekł - mam sprawę, ten jegomość z którym rozmawiałem mi się nie podoba, niby na początku od niego nic nie było czuć , ale teraz jak kroczy to dziwna woń się za nim ciągnie - zmarszczył twarz na znak obrzydzenia - potrzebna by mi była pomoc w razie czego. nigdy nie wiadomo co takim dziwakom strzeli do łba, ale obawiam się, że we dwóch może być nie pewnie tym bardziej iż nie wiemy co potrafi ten jegomość. - tu zrobił przerwę, by przyjrzeć się reakcji rozmówcy, ale nie na tyle długą by ten zdążył opowiedzieć. twarz wikinga… znaczy człowieka gór przeszył wyraz zrozumienia słów i ich akceptacji. Najwyraźniej jemu też dziwny jegomość również nie przypadł do gustu, ale nie miał zamiaru się dzielić swoimi spostrzeżeniami na temat dziwnych fiolek posiadanych przez tego kosiarza. - Więc, tak - kontynuował swoją wypowiedź Rand - zajdź do karczmy i skrzyknij ludzi, którzy chcą iść do miasta, albo na te coś co tak się ten zbrojny wydzierał, jak uda ci się zebrać parę osób rusz traktem do miasta i zatrzymaj się na chwile przed tartakiem, jeśli wszystko będzie w porządku będę już tam na was czekał i ruszymy dalej do miasta, albo się rozejdziemy każdy w swoją stronę co ty na to e...kolego? jeśli dojdzie do rozróby w tartaku dzielimy się jego rzeczami pół na pół jak nie będzie mordobicia to jeszcze lepiej. Niby nic nie wiadomo, ale paru takich pojebów co gadało do siebie już nie jedną wieś spalił tylko przez to tylko, że głos mu tak kazał, a te nie szczęsne głosy to najczęściej były jakieś magiczne pomioty w stylu czarnych skrzatów czy przeklętych rusałek, raz nawet koleś zabił karawanę  kupiecką bo tak kazała mu dusza jego potępionego brata! - reakcja MerQkjusz była natychmiastowa. Na Bogów mego ludu coś potwornego trzeba natychmiast ruszać i rozprawić się z tym pomiotem! - twarz MerQkjusza wykrzywiła się w grymasie złości chwycił swój młot i już miał ruszyć w pościg za Kosiarzem, ale zdecydowany uścisk dłoni na barku go powstrzymał -Ty impulsywny durniu  jak się zgodziłeś to postępuj zgodnie z planem! idź do oberży i zbierz ludzi, a ja pójdę za tym Ponurym żniwiarzem! - Rand warknął rozgniewany impulsywnością swojego wspólnika ruszył w stronę nawiedzonego tartaku leżącego po drodze do miasta. Poprawił torbę na ramieniu i złapał dwie Buławy wiszące u jego pasa złączył je rękojeściami tworzą laskę bojową i zaczepił ja o specjalny uchwyt na pasku swojej torby ta, iż wystawał mu z jednej strony na lewym ramieniem, a z drugiej wystawała na wysokości łydki prawej nogi. W tym samym czasie Masywny człowiek Gór wkroczył do karczmy rozejrzawszy się po sali pełnej biesiadników nabrał powietrza w płuca i krzyknął donośnie, by jego komunikat dotarł do wszystkich - Szukam ludzi którzy chcą ruszyć ze mną przez las do miasta. Późna już pora a razem zawsze raźniej niż samemu. Na Honor ludzi gór i moich bogów obiecuje, że nic złego z mojej strony nie stanie się tym co zdecydują się ze mną ruszyć do miasta! Sam wybieram się tam na wezwanie Lorda w sprawię zadania za którego wykonanie obiecał sowicie zapłacić! - zadowolony z efektu jaki osiągnął, gdyż wszyscy na chwile zamarli i spojrzeli na niego jak im się zdawało na szalonego człeka.

lawsford - 2014-08-21 19:08:56

Caroline coraz bardziej nie podobała się postać owego podróżnika z kapeluszem. Zmierzyła go jeszcze raz wzrokiem i odpowiedziała groźnie: - Źle panu z oczu patrzy. Niejeden z tych szumowin, o których wspomniałam potrafi doskonale zwieść swoją ofiarę, a potem, gdy zaciągnie ją gdzieś, gdzie nikt jej nie usłyszy.. och, nie chcę nawet o tym myśleć - dziewczyna wiedziała o czym mówi. Można było to poprzeć faktem, iż sama swoje przeżyła i doświadczyła podobnych rzeczy zanim jeszcze trafiła na czarny rynek. Sama jednak o tym na głos nigdy nie mówiła, nawet swojej najbliższej sercu osobie, Rosaline. - Kochana, obiecaj mi, że wszystko będzie dobrze, że włos ci z głowy nie spadnie. Wiem, że nie mogę cię tu zatrzymywać.. Jeśli tego naprawdę pragniesz to proszę, idź. - powiedziała Caroline, a smutek w jej głosie mógłby odczuć każdy, kto tylko przysłuchiwałby się tejże rozmowie.
Wtedy do karczmy wszedł znajomy brodaty osiłek, który wyglądał na człowieka północy i lekko podpitym głosem rzekł na głos, że szuka chętnych, którzy wyruszą z nim przez las do miasta i podejmą się wyznaczonego przez lorda zadania. Odpowiedział mu jeden z tutejszych chłopów, który pił grzaniec razem ze znajomymi przy wielkim, długim stole ustawionym na środku tawerny. Mężczyzna ten wyglądał na drwala, nosił kraciastą koszulę i brudne, grube, materiałowe spodnie z szelkami. Na twarzy miał wiele blizn, a krótkie, gęste, czarne włosy łączyły się z obfitą brodą, co sprawiało, że poza bliznami i parą brązowych oczu z jego twarzy nie było nic widać. Drwal odpowiedział mu na jego zawołanie: - Chłopie, chmiel przeżarł ci mózg do reszty, czy po prostu jesteś na tyle głupi, żeby wierzyć w te brednie wypowiadane przez szlachetnych, ćwierćmózgich łgarzy? Że niby Lord Ervin Caerwych zapewnia sowite wynagrodzenie za wykonanie jakiejś podrzędnej roboty? Bujdy na kółkach! - wtem przerwał mu oburzony członek kompani, która siedziała blisko kominka.
- Stul pysk parobku, albo ukrócę ci ten długi, obraźliwy jęzor! - zdenerwował się jeden z rycerzy, wysoki i silny czarnowłosy mężczyzna, posturą przypominający niedźwiedzia. - Nie pozwolę ci prawić obelg na temat mojego pana, Lorda Ervina! Jest on prawdomówny i z pewnością nagrodzi tych, którzy ośmielą się podjąć te wyzwanie!
- Zobaczymy. - powiedział cicho ugaszony drwal i już więcej się nie odzywał. Oburzony rycerz usiadł na swoje miejsce, włożył z powrotem do pochwy swój lśniący dwuręczny miecz, którego uprzednio wyciągnął, żeby przestraszyć chłopinę i wrócił do rozmowy z resztą swojej drużyny.

Rand idąc w deszczu po około pięciu minutach dotarł na miejsce. Ledwo widoczny w ciemnościach tartak stał nieopodal drogi. Był to duży i niski drewniany budynek położony na skraju lasu, z którego brano drewno do obróbki. Został opuszczony pół roku temu, gdyż pracownicy dostawali obłędu przez straszącego tam ducha. Niedawno pewien śmiałek wypędził stąd potępioną duszę, za co właściciel tartaku był mu dozgonnie wdzięczny. Zapowiedział, że prace zostaną wszczęte zaraz na następny rok, gdy przyjdzie wiosna. Teraz budynek stał pusty i nikt się do niego nie zapuszczał. Wokół tartaku zbudowano magazyny, do których dostarczano ścięte drzewa. Stamtąd trafiały one do środka tartaku, gdzie wielkimi, metalowymi piłami cięto je na mniejsze kawałki. To działo się w pomieszczeniu głównym, który zajmował największą część tartaku. W pozostałych pomieszczeniach pracownicy cieli drewno na deski, które następnie ładowano na powóz i wiozło na budowę.
Siedzący pod dachem przy tartaku Eon dostrzegł nadchodzącego Randa, który nie potrafiąc się dobrze zamaskować był widoczny jak na dłoni. Szedł oświetlonym przez światło przydrożnych lamp olejnych szlakiem i zmierzał w kierunku tartaku.

Rose - 2014-08-22 00:41:55

Po kolejnym ogłoszeniu, wypowiedzianym przez znajomego klienta Rose jeszcze bardziej się ucieszyła, mimo iż liczyła sobie 16 wiosen znowu poczuła się jak mała dziewczynka, tak radosna i beztroska. Złapała Boharda za rękaw i pociągnęła w stronę zaplecza tłumacząc jedynie:
- Muszę się troszkę przygotować, zabiorę tylko parę rzeczy, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź zaprowadziła znajomego do magazynu. Z jednej ze skrzyń wyciągnęła dobrej jakości łuk i kołczan z paroma strzałami. Rzuciła w jego stronę, licząc na to, że złapie. Wyciągnęła także czarny płaszcz z kapturem, który podczas polowań chronił jej bladą, wrażliwą cerę przed poparzeniami, wyższe, bardziej wytrzymałe buty, pasek, oraz czarną chustę. Skierowana do Boharda powiedziała:
- Poczekaj tu chwilkę, możesz zabrać stąd co tylko chcesz, tylko nie podglądaj, bo nie ręczę
za siebie!
- Po czym zniknęła za wysokimi skrzyniami dającymi jej trochę prywatności. Ściągnęła buty, a zdjąwszy niewygodny gorset odetchnęła lekko. Odrzuciła go w kąt, po czym zostając w przewiewnej jedwabnej białej bluzce i materiałowej spódniczce ubrała resztę przygotowanej części garderoby. Wychodząc zza skrzyń związywała chustę wokół ust.
- No to możemy wychodzić. - Odrzekła uśmiechając się zadziornie, czego nie było wyraźnie widać, gdyż w większości usta były schowane pod materiałem. Przed wyjściem z magazynu zabrała jeszcze z półki krótki sztylet, którym przygotowywała zwierzynę. Schowała go za paskiem, a kołczan i łuk zawiesiła na plecach.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-22 09:23:56

Dźwiękiem tym były kroki odważnego nieznajomego, których o dziwo nie zagłuszyły krople deszczu. Eon podparł się wygodnie, w oczekiwaniu aż nieznajomy podejdzie, pomachawszy mu parokrotnie piękną, zapieczętowaną butelką. Znawca koniaków od razu by ją rozpoznał, gdyż był to trunek bardzo luksusowy i niewielu jest w stanie go wypić, taki był mocny. Inną sprawą jest jednak cena, która jest wręcz astronomiczna, gdyż trunek ten wytwarza tylko jeden mały zakon w głębi królestwa Royalistów. Gdy już przybył, człowiekowi w czerni nagle przypomniały się czasy, gdy mieszkał na dworze swego ojca, a zwłaszcza prawo gościnności. Niezwłocznie postanowił poprawić wrażenie jakie zapewne mógł wywrzeć na nieznajomym. -Widzę, że nie trafiłem na tchórza, dobrze. Ale wybacz mi brak manier, zwę się Eon, i klnę się na mój ród że prawo gościnności zostanie zachowane! - powiedział, odkrywając swą głowę. Teraz światło latarni nieznajomego doskonale oświetlało mu twarz, co go na sekundę rozproszyło. Jego twarz mogłaby wielu zaskoczyć, ponieważ o dziwo nie okazała się szpetnym obliczem. Trupio blady kolor skóry pasował do ciemnych oczu wyglądających jak bezchmurne niebo o północy. Czarne włosy z zielonymi pasemkami miał związane w koński ogon. Ale chyba najdziwniejszą częścią jego twarzy był tajemniczy tatuaż na policzku. -Ehh, wybacz me skromne zapasy, ale rzadko mam kontakt z cywilizacją - powiedział wskazując na parę innych butelek z innymi trunkami, z których najgorszy ogólnie uważany jest za dobry, po czym dodał -Czuć od ciebie jakąś magię. Wiesz coś może o czarnym, bardzo inteligentnym smoku? Gdy tylko skończył mówić, z nieba nagle zleciał spory, czarny kruk, po ty by wylądować na ramieniu Eona. "To chyba ten chędożony wiking, ponoć jest zły! Co, może mieć towarzystwo? Na noc!", po czym rzekł głośno -Ktoś idzie, mój przyjaciel słyszał gniewny głos i wyczuł alkohol. Może być ich więcej, ale wolał nie ryzykować. Rany Napić się nie można w miłym towarzystwie!.Po tym monologu pogłaskał kruka po pierzu czule.-To mój przyjaciel podróży i towarzysz. Zawdzięczam mu życie. Czy w mogę liczyć że go nie wydasz? rzekł, po czym oczy Eona spontanicznie stały się krwisto czerwone, ale czuć było od niego roztaczającą się aurę spokoju i opanowania. -Mogłem tylko uwięzić tego ducha, a nie od razu go odsyłać w domenę wiecznej nocy. Duch już niejednego pijaka nagle otrzeźwił! powiedział z lekkim wyrzutem skierowanym do samego siebie. A liczył, że choć trochę przyzwyczai się do obecności ludzi, poprzez wspólne picie z interesującym nieznajomym. "Ten pijaczyna pewnie się wścieka, że tego chłamu nie opchnął, i pewnie zwali winę na mnie. Co ja wam bogowie zrobiłem, że karzecie mnie tym barbarzyńcą? " pomyślał ze złością. Deszcz padał słabiej, ale mężczyzna był pewien że za chwilę zaatakuję ich prawdziwa burza. " Może by tak przygotować parę niespodzianek na niego? Ehh chyba moje fiolki będą musiały mi wystarczyć, nie chcę mojego towarzysza wystraszyć. " pomyślał, po czym na głos dodał Ale nic, na razie możemy wypić! Z powodu swego samotniczego stylu życia, nie zwracał zbytnio uwagi na gamę barw które zapewne ozdobiły twarz zabawnego pijaka. Eon szybko wskazał na dwa, może niezbyt porządne kubki, ale za to bardzo czyste. -I co myślisz o dołączeniu do polowania na bestię? Jeśli nagroda będzie suta, może znów zabalujemy, nim wyruszę w swą drogą? zapytał się jeszcze. Nagle deszcz się wzmógł.

KarczemnyNozownik - 2014-08-23 00:09:16

Bohard był niezwykle zdziwiony jej zachowaniem, tyle ile Berhalu zwiedził podążając za wieściami o potworze, to nigdy nie znalazł kogoś bardziej napalonego na przygodę niż ona. Podążył za nią ciągnięty za rękaw na zaplecze, po drodze spojrzał na Caroline wzrokiem który miał na celu wyprowadzenie jej z równowagi. - Spokojnie Rose, nie śpiesz się. Mamy jeszcze dużo czasu na dotarcie do Gimouth. - Powiedział, ledwie łapiąc łuk i kołczan. "Och, umie korzystać z łuku. To dobrze, łuki podobno zapewniają przewagę dystansu". Bohard osobiście wolał walkę w zwarciu, nie ma nic lepszego od dobrego noża, a przy sobie nosił cały ich zapas. Noży widać nie było, bo miał je pochowane od wewnątrz rozpiętej kamizelki oprócz dwóch schowanych w pochwach przypiętych do pasa, jednak przez to że one tam są, kamizelka wydawała się być bardzo rozepchana.
W odpowiedzi na słowa Rose kiwnął głową. Kiedy tylko zniknęła za skrzyniami aby się przebrać, natychmiast rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. Jeśli dostrzegł jakieś noże to natychmiast je zabrał, pomijając sztylecik który później wzięła Rose, ponieważ według niego był za krótki, za lekki i w ogóle nie w jego stylu. Jeśli zauważył coś szczególnie użytecznego co mogłoby się później przydać, również to zabrał.
Kiedy Rose wyszła już zza skrzyń, również zasłonił twarz chustą, nasuwając ją na nos. - Jeśli pozwolisz, chcę pożyczyć to. - Po czym pokazał jej wszystko co postanowił wziąć. Wręczył jej łuk i kołczan. - Dobrze, chodźmy. - Odpowiedział. Kiedy wrócili już tam gdzie działo się całe pijaństwo i zabawy, trafili akurat na faceta który zwoływał wszystkich chętnych na podróż do Gimouth. - Spójrz Rose, nasi przyszli kompani! - Uśmiechnął się do niej czego nie było widać spod chusty po czym ruszył w stronę gościa. - Witaj, nazywam się Bohard a to jest panienka Rose, również wybieramy się do miasta, aby zobaczyć cóż Lord Caerwych dla nas przygotował - Przedstawił siebie i Rosaline, teraz czekał tylko na to co ten facet powie, ponieważ chciał sprawdzić czy ma on coś ciekawego do powiedzenia, czy tylko wybiera się tam po kilka monet, i wio.

POZA GRĄ:
Lawsford, napisz mi i Rose na PW co takiego znalazłem na zapleczu i czy w ogóle cokolwiek :x

Rand the Casime - 2014-08-27 17:08:07

Rand uśmiechnął się na widok trunku trzymanego przez nieznajomego, który już chwile później kazał się tytułować Eon-em. Pytanie o czarnego smoka zaskoczyło Czarnowłosego, oczywiście słyszał o smokach, BA nawet widział  żywego smoka. Tytułowano go Wal i należał do smoków karłowatych ( wielkości konia) o łuskach w odcieniu szmaragdu i rubinu, ale był to raczej niegroźny tym bardziej, że skrzydła niebyły wstanie go unieść i nie ział ogniem ani falą czarów. Po za tym w Dolinach niedźwiedzich miano powiedzenie: "Gdy na ziemie cień smoka pada oceniaj najpierw jego wielkość, bo gdy za mały to na całej zimy na nim nie przeżyjesz". Mimo tych wspomnień co zaległy w głowie Randa nasz bohater zrozumiał o co chodziło Eonowi. zamiast odpowiadać na pytanie dotyczące smoka. Odpowiedział z wielką chęcią na pytanie dotyczące wspomnianej balangi i czegoś tam jeszcze - Ależ oczywiście, że się zgadzam - jego głos przeszedł w bełkotliwy szept, gdy już przypomniał sobie czego dotyczyła reszta zdania, w którym padło słowo "pobalujemy". Czarnowłosemu jakoś nie widziało się uganianiem za potworem. nawet kruk przestał go intrygować po tym jak się zorientował, że strzelił jedna z większych gaf w tym miesiącu " Ty pierdzielony kretynie mało ci było przeklętej sfory z nir?!" zgonił się w myślach za popełnioną  wtopę. Westchnął tylko ciężko i spojrzał na koniak. Miał nadzieje, że wyraz jego twarzy da do zrozumienia Eonowi by zaczęli pić.
Poza Grą
1.Od kiedy to nie mam konia! <- przez to musiałem usunąć epicką jazdę konna wykonaniu randa zakończoną w błocie !!
2.skąd mam ta latarnie w ręku w poście Eona :P
3. tak z ciekawości to od kiedy trakt kupiecki ma latarnie oświetleniowe w środku lasu i kto je zapala :P

lawsford - 2014-08-27 18:07:04

Brodaty mężczyzna imieniem MerQu spojrzał na Boharda i Rosaline mierząc ich wzrokiem po czym rzekł przyjaźnie - Ach, bardzo mi miło was poznać. Mówią na mnie MerQu, pochodzę z dalekiej północy. Nie będę się jednak teraz rozwodził na mój temat. Co powiecie, gdybyśmy już wyruszyli w stronę Gimouth? Co prawda mamy jeszcze trochę czasu, lecz umówiłem się z dwoma innymi towarzyszami, którzy również mają zamiar podjęcia się tego zadania, że spotkamy się po drodze przy tartaku i razem pójdziemy w stronę miasta - gdy to mówił gestem ręki dawał znać tej dwójce, że trochę mu się spieszy i chciałby już wyjść z karczmy. "Mam jednak nadzieję, że tam, przy tartaku mają jakieś poddasze, bo jak nie to jeszcze przed wyruszeniem stamtąd  do Gimouth będziemy kompletnie mokrzy." pomyślał. Na jego twarzy, z pod obfitej, gęstej brody było widać szeroki uśmiech, który mógł oznaczać dwie rzeczy: naprawdę wielkie podekscytowanie lub podpicie karczemnym piwskiem. W sumie to ani Bohard, ani Rose nie potrafili rozgryźć którą z nich przedstawia wyraz twarzy północnego wojownika. Godząc się na wymarsz od zaraz zebrali się i wyszli z karczmy na zacinający deszcz. Rose zdążyła jeszcze pożegnać karczmarza i przyjaciółkę i zapewnić ich, że z pewnością wróci do nich. Trójka śmiałków ruszyła traktem wiodącym do miasta Gimouth. Pogoda im nie sprzyjała, gdyż zbierało się na burze.

Popijający trunek Eon i Rand rozmawiali ze sobą siedząc pod dachem w pewnym stopniu chroniącym ich od natarczywego deszczu. Lało coraz mocniej, a na dróżce można było zaobserwować tworzenie się małych strumyków zbierających się ze spadającego deszczu, które spływały w bardziej podniosłych miejscach oraz osiadały tam, gdzie było płasko tworząc coraz to większe kałuże. Czekali tam na MerQusza, który miał sprowadzić z karczmy resztę chętnych do wykonania zadania. Po chwili w świetle latarni ujrzeli zbliżające się trzy postacie, które idąc drogą w stronę tartaku omijali kałuże. MerQu miał racje, gdy doszli do tartaku byli już cali przemoczeni, choć droga zajęła im tylko cztery minuty idąc przyspieszonym tempem. A jeszcze trzeba było dotrzeć do miasta. Weszli na zadaszony podest przed tartakiem, gdzie gościły się dwie postacie popijając jakiś trunek. MerQu stanął naprzeciw nich, wykręcił dłoniami wodę z mokrej brody i oznajmił - Przyprowadziłem dwóch śmiałków. Fajnie co nie? W grupie raźniej - znów uśmiechnął się szeroko - To jest panienka Rose, a to jest Bohard. Poznajcie się. - przedstawił przyprowadzonych towarzyszy wskazując na jednego i drugiego, gdy wymawiał ich imiona. Wtedy do kelnerki i zamaskowanego zabijaki doszło przed kim tak naprawdę stoją. Obu kojarzyli z karczmy. Jeden z nich był ciemnowłosym chuderlakiem, który popijał z MerQuszem i rozmawiał z nim na temat kupna młota. Drugi natomiast był zakapturzonym, przerażającym podróżnikiem, który siedział w kącie karczmy oddalony od reszty klientów i mówił do siebie. To oni razem z MerQuszem mieli zostać towarzyszami Rose i Boharda podczas zadania, które wyznaczy im Lord Ervin Caerwych.

Poza grą:
Kupiecki trakt był bardzo często uczęszczany dlatego też trzeba było o niego dbać. Latarnie oświecali gajowi.

Rose - 2014-08-28 00:43:20

Rose opatuliła się mocniej chustą na twarzy, przy okazji poprawiła kaptur. Wieczory bywają naprawdę zimne, a tym bardziej kiedy pada! Trzymając się prawą za lewe ramię szła dalej w kierunku tartaku z dwoma towarzyszami. Gdy doszli na miejsce rozpoznała dwóch byłych klientów. Dziewczyna nie chciała zostać od razu rozpoznana jako kelnerka, gdyż jeszcze bardziej poprawiła nakrycie tak, że jej twarz została całkowicie zakryta, a ona sama widziała już jedynie rozmazane twarze przenikając wzrokiem przez zwiewny materiał. Zachowanie dziewczyny było całkiem zrozumiałe. Chciała by jej nowi kompani potraktowali ją poważnie jako nowego towarzysza- łucznika, a nie jako nieudolną kelnerkę, która ostatnimi czasy łuku używa tylko polując na zwierzynę. Tak więc Rose wydukała z siebie tylko ciche "Witam..." po czym stanęła bardziej z tyłu, jakby chowając się za Bohardem.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-28 09:28:10

Tak liczne towarzystwo zaskoczyło Eona. Pierwotnie sądził że przyjdzie jeno obszczany wiking, lub też może uda mu się namówić jakąś karczemną szumowinę by mu towarzyszyła. Przywitanie zakapturzonej postaci wydało mu się dziwne, więc nim odrzekł nowo przybyłym, rzekł do kruka cicho - Ten na końcu mi się nie podoba, wybadaj kumie co z nim.  , po czym rzekł już do przybyłych -Witam was, wy też na bestię? Wybaczcie mą nieuprzejmość, nie przepadam za towarzystwem, ale czym chata bogata.... W trakcie jego wypowiedzi kruk zerwał się do lotu, aby wtopić się w cień, i wypełnić prośbę przyjaciela. Sam Eon energicznie wstał i szybkim krokiem ruszył w poszukiwaniu jakiś kufli. Niestety znalazł tylko dwa, tak więc postanowił oddać swój, a sam pić z fiolek bądź piersiówki. -A wy co, drzewa że tak stoicie? Siadajcie se.  powiedział z irytacją. Zazwyczaj nie jest tak wylewny, ale to był długi dzień, noi trochę już wypił. "Mam nadzieję że ten cholerny norn usiądzie daleko ode mnie, bo capi że wytrzymać nie można " pomyślał siadając naprzeciw Randa. Deszcz padał nieubłaganie, ale nie budziło to agresji mężczyzny. " Przynajmniej zmyje ślady. " pomyślał zadowolony. Zaczął nalewać towarzyszom, po czym nalał do pełna do piersiówki i do większej fiolki. Wiedział że to może być długa wyprawa. Nalał też do spodka ustawionego obok i zawołał swego latającego, szpiegującego przyjaciela. Gdy kruk leciał w jego stronę, wyciągnął z pobliskiego wora kawałek świeżego, surowego mięsa i dodał go przyjacielowi do napoju. -Co??? To jest kobieta?? Pewnyś?? powiedział do kruka zdziwiony po czym ze skruchą dodał -Wybacz, jasne że ci ufam, zapewne masz rację. . -Pijcie i bawcie się, bo jutro pomrzemy. zawołał wesoło, co niestety mogło wyjść dość mrocznie. Po tych słowach zmęczony rozmową, zaczął pić.

KarczemnyNozownik - 2014-08-28 22:27:47

Bohard podniósł dłoń w geście powitania i przesunął się lekko aby pomóc Rose w chowaniu się za nim. "Wstydzi się czy co?" pomyślał.
- Ja nie tyle po bestię co po pieniądze, ale skoro trzeba za garść króli ubić bydle to ubijemy. - Poprawił kapelusz tak, żeby nie zasłaniał jego oczu. - Nikt nie każe wam być uprzejmym, ale miło by było gdyby panowie zdradzili nam swe imiona. Musimy wiedzieć jakie imiona wykrzykiwać kiedy się pogubicie w krzakach, co nie?. - Tak, Bohardowi wyraźnie dopisywał dobry humor. A może to przez te darmowe piwo?
Zgodnie z "prośbą" nowo poznanego towarzysza, pozwolił sobie usiąść upewniając się wcześniej, że Rose również będzie miała gdzie się posadzić, po czym zaczął częstować się trunkiem, "He! Pogięło ich! Darmowe leją!". Wszystko wskazywało na to, że Bohard będzie miał dziś udany dzień. Spojrzał on na Eona który rozmawiał ze swoim krukiem, oczywiście uprzednio licząc ile on może mieć w głowie trybików nie na miejscu. - A więc pijmy i bawmy się, bo za niedługo będziem się bić! - Powiedział, po czym zaśmiał się cicho pod nosem.

Rand the Casime - 2014-08-28 23:49:56

Rand obserwował zmierzającą w ich stronę trójkę osób i już wiedział, że Eon postanowi się podzielić trunkiem! "Jeśli się podzieli to ujebie drania taki trunek na zmarnowanie! Ci ignoranci nawet nie docenią jego wyjątkowości!" . Gdy wszyscy  już zajęli miejsca Rand wściekał się, ale nie dawał tego po sobie poznać, nawet w tedy gdy trunek ruszył w obieg i zaczęło go poważnie ubywać. Jeśli trunek skończył by się przed tym jak Czarnowłosy by się nim już podciął mogłoby dojść do burdy, ale sytuacje uratowało mamrotanie do siebie Eona i te jego słowa pełne zdziwienia dotyczące czyjeś płci. " czyżby ten cichy osobnik koło tego kapelusznika był kobietą?!" . Lubieżne myśli na temat zamaskowanej kobiety przerwało myśl o tym iż nie może do końca chodzi o niego*. Dalsze próby roztrzęsiania tej myśli przerwało pytanie kapelusznika. Jako, że Rand uwielbiał się przedstawiać kobietą, a  postanowił zaryzykować i stwierdzić czy zamaskowany towarzysz kapelusznika jest piękną Damą Czarnowłosy podniósł się. Wyprostował się jak struna i momentalnie poczuł moc wypitego do tej pory trunku( nawet tych psich szczyn z karczmy) "Nie rzygaj Rand! Na miłość Bogów wszelkich ludów nie rzygaj musisz dobrze wypaść przed tą panią, a może  w Gimouth spędzisz miłą noc! nagle nie wiadomo skąd nadbiegła inna myśl.  "A jeśli to nie żadna Dama, ani urodziwa panna tylko jakiś drobny pokurcz, albo co gorsza jakaś paskudna pokraka udająca kobietę?".Odpowiedź w głowie Randa rozległa się natychmiast "Do kurwy nędzy Rand nie histeryzuj!" . gdy tak wyprostowany Rand stwierdził, iż przykuł już uwagę całej gromady odkręcił się w stronę zamaskowanej całkowicie osoby i ukłonił się parodiując  klasyczny ukłon dworski. Czarnowłosy zgiął się tak mocno i szybko, że warkocz zsuną mu się z pleców i wisiał tuz obok twarzy zamaskowanej osoby. - Panienka pozwoli, że się przedstawię. Jestem Rand The Casime. Czarodziej i weteran wojenny w stopniu dziesiętnika. Jedyny prawowity dziedzic Dolin Niedźwiedzich. - zrobił drobną przerwę, by wszyscy przyswoili sobie jego słowa- Proszę mi wybaczyć mą impertynencje, ale jeśli byłaby Panienka tak wyrozumiała i mogła by mi wyjawić cel swej podróży bo nie wydaje mi się, by była by pani zainteresowana włóczeniem się za bestia w tak mało dostojnym towarzystwie osób mojego pokroju. - Rand podniósł głowę by spojrzeć na zasłoniętą całkowicie twarz  swojej rozmówczyni teraz miał już pewność, iż rozmawia z kobietą ponieważ jej oddech pachniał migdałami i miętą, a po za tym mimo całkiem mokrego ubrania dało się wyczuć delikatną woń imbiru wymieszaną z jakimś kwiatkiem. Rand nie znał się na nich za dobrze, ale zdawać by się mogło iż był to zapach konwalii, ale woń zniknęła kiedy zimny powiem wiatru wdarł się między nich.  tak więc Rand trwał zgięty w pół patrząc w zasłoniętą twarz panienki Rose zastanawiając się czy wrażenie jakie na niej wywarł było odpowiednie by spróbować czegoś więcej w drodze do miasta czy może raczej nie za bardzo mu wyszła ta poza i właśnie stracił szanse na miłą wspólną noc w Gimouth. "Nie zapominaj, że to dalej może być potwór w kobiecej skórze, który tylko ładnie pachnie! ". Myśl była tak potwornie irytująca, że Rand rozważał cichą modlitwę w intencji nie prawdziwości tej okropnej sugestii kryjącej się w jego głowię. Czarnowłsy niczego teraz nie pragnął bardziej jak rozwiania swoich wątpliwości w bubku tego wyśmienitego koniaku, ale ta cholerna pozo i sytuacja mu na to nie pozwalały

lawsford - 2014-08-29 01:41:54

Deszcz nie tylko zmywał ślady, ale również wszystko inne na swojej drodze. Z małych kałuż i strumyków w mgnieniu oka stworzyła się powódź. Dobrze, że bohaterowie znaleźli sobie jakieś zadaszone miejsce bo mieliby niezwykły problem w uniknięciu zamoczenia. Siekący deszcz nie ustępował, a przeciwnie, lał coraz to mocniej. Krople były wielkie i zlatywały z przerażającą szybkością, tak że kłuły podróżników w ręce, gdy ci wystawiali je poza dach, żeby sprawdzić jak mocno leje. "I jak tu teraz dojść do miasta?" myślał każdy z nich. Oprócz uporczywego deszczu zbierała się coraz to większa wichura, a błyski i grzmoty burzy zdawały się być coraz to bliżej kryjówki piątki wędrowców. Co chwilę koło twarzy przelatywały im dębowe liście niesione podmuchami groźnego wiatru. Większość latarni przy trakcie pogasła, gdyż deszcz zalewał lampy. Robiło się więc ciemniej. Do północy zostały jeszcze około dwie godziny, dlatego nie było sensu wyruszać teraz i brnąć w wodzie głębokiej na stopę, żeby dotrzeć do miasta. Trzeba było tutaj przeczekać. W odbiciu błyskającego światła piorunów nawiedzony tartak wyglądał strasznie. Pomimo, iż wiadome było, że już nic tu nie straszy z wewnątrz dochodziły regularne przeraźliwe jęki skrzypiących drzwi. Rose zdawało się, że przed chwilą usłyszała jak ktoś chodzi po trzaskających deskach w głębi tartaku. Eonowi cała ta sytuacja wydawała się co najmniej śmieszna, gdyż nawiedzony budynek, z którego on sam wypędził kilka zjaw straszących tubylców dalej mógł napędzić niezłego pietra. Przesiadywanie na zewnątrz dawało się we znaki. Deszcz przedostawał się bokiem i trafiał bohaterów swoimi lodowatymi kroplami. Przydałoby się wejść do środka. Zakapturzony żniwiarz znał doskonale wnętrze tartaku. Pamiętał, że zaraz przy wejściu znajduje się niewielki hol, dalej było wejście do kantoru, biura właściciela, gdzie można było znaleźć tony papierów z umowami i dokumentów oraz przejście na stołówkę, potem do kuchni. Z jadalni było kilka przejść do szatni, a stamtąd do pomieszczeń pracowniczych - kilku hali różnej wielkości, gdzie przycinano i obrabiano ścięte drzewa. Potępione dusze zmarłych byłych właścicieli tartaku, którzy zostali wykiwani przez ich współzarządców, by potem jako duchy zesłać na nich niepowodzenie zagnieździły się w tutejszej kuchni, gdzie Eon je złapał i zapieczętował. Teraz tartak był pusty, a prace miały zostać wszczęte od następnej wiosny. Popijającym towarzyszom zmarzły ręce i dłuższy pobyt na dworze mógłby przynieść lekkie przeziębienie.

Rose - 2014-08-29 02:33:18

Gdy twarz nowo poznanego towarzysza znalazła się niebezpiecznie blisko, Rose bez wahania odsunęła się wstając z miejsca, ku zdziwieniu reszty zdjęła kaptur, pod którym ukazały się jej wielkie ciemno-szare oczy przeszywające Randa. Chusta przewieszona na twarzy mimowolnie opadła na dekolt odkrywając krwistoczerwone usta wykrzywione w zadziornym uśmiechu. "Eh... koniec maskarady i tak prędzej czy później te pijaczyny by się dowiedziały, a przez ten kaptur prawie nic nie widzę." pomyślała dziewczyna, po czym skierowana do Randa powiedziała: - A czemuż to nie wierzysz, iż ktoś taki jak ja nie mógłby poradzić sobie z polowaniem na bestie? Dla Pańskiej informacji jestem tu tylko w celu uatrakcyjnienia sobie życia. Pomyślałam, że taka oto przygoda będzie dobrym pretekstem do oderwania się od rzeczywistości.
Następnie dalej stojąc pochwyciła swój kufel, robiąc w końcu pierwszy łyk. Wsłuchując się w dziwne odgłosy dobiegające z głębi tartaku, na skórze dziewczyny pojawiła się gęsia skórka, a sama ona zaczęła się lekko trząść. Było to jednak spowodowane zimnem, a nie strachem. Rose nie chcąc nabawić się grypy, rzekła do grupy "Może wejdziemy do środka, zanim wam tyłki do reszty nie przymarzną?" Nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wejścia.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-29 08:34:15

Oczywiście, kruk miał rację, jak zawsze. Zimny wiatr i wilgoć nie przeszkadzały Eonowi, ale zdawał sobie sprawę że pewnie tylko jemu. Alkohol który wypił, pomógł mu przełamać samotniczą naturę, tak więc po wywodzie Rose gniewnie ryknął - Uatrakcyjnienia sobie życia dziewko?! ? Czy może w celu straszliwej śmierci? A poza tym po głębszym zastanowieniu, nikt nigdy nie powiedział że to polowanie na bestię, pomimo że samo się to nasuwa. Z tego co słyszałem o tym szlachcicu, to może być poszukiwanie wody życia, lub innego bajkowego bzdetu. Albo morderstwo. na koniec dodał już spokojnie, głaszcząc kruka. "Kości zostały rzucone, pora sprawdzić z czego są " pomyślał, krzywiąc się nieznacznie, gdyż wiatr zaczął uderzać w go w twarz odorem moczu. Poszedł za Rose mówiąc zachrypniętym, mrocznym głosem -Jestem Eon, ostatni z rodu Dragness. Co umie, to ma rzecz, i narazie tak pozostanie. Ślicznotka ma rację, w środku cieplej, a w gabinecie kierownika jest duży komin i dość na nas miejsca. Nie radzę jednak zaglądać do kuchni. Jedzenie i parę innych rzeczy są schowane, zaraz po nie pójdę. Rand, i ty, panie Awanturniku jakbyście mogli przenieść tam napoję. po czym ruszył do jednej ze skrytek z jedzeniem. Jako że znał tartak i niczego się tam nie lękał, zebrał zagryzkę do popijawy i jako pierwszy przyszedł do gabinetu. Rozpalał ogień, co przychodziło z łatwością, bo miał tu zapas suchego drewna, gdy drzwi się otworzyły. Pomyślał O wreście

KarczemnyNozownik - 2014-08-29 13:19:31

Wszyscy przenosili się do tartaku a mu fajnie było na zewnątrz, ale skoro musiał to musiał, zabrał swój napój, nie wiedział czy to on został nazwany Awanturnikiem czy to było do kogoś innego, ale pomógł przenieść wszystko do środka. Bawiło go to jak wszyscy nagle rzucili się na Rose jakby pierwszy raz w życiu kobietę widzieli, ale nie dał tego po sobie poznać. Wzięła łuk, znaczy to że potrafi z niego korzystać, przyda się czy nie przyda, to się okaże. - Bestia czy nie bestia, a kogo to obchodzi. Cokolwiek nie będziemy w Berhalu robić, jest szansa, że go spotkamy a za jej ubicie pieniądze i sławę dostaniemy. Wy możecie wziąć sobie sławę, ja zaopiekuję się pieniędzmi. - Bohard poszedł za Eonem do gabinetu i rozsiadł się gdzieś wygodnie, obserwując go jak rozpala ogień. - Ten Twój kruczek ma jakieś imię, czy czekasz aż sam Ci je powie? Wygląda na inteligentną bestię, potrafi na zawołanie przedziobać tętnicę szyjną? Albo ślipia wydziabywać? - Jak zwykle ciekawy wszystkiego w okół, im więcej wie, tym ich przygoda szybciej się skończy. Postanowił odsłonić swoją twarz i zsunął chustę tak, że zwisała z jego szyi. Nie ukrywał pod nią żadnych blizn czy ran, oprócz tej jednej szramy która szła przez oko, ale było ją widać już nawet z założoną chustą, więc nie można było tego uznać za jakąś wielką tajemnicę że coś chciało go pozbyć oka.
Bohard popijał nalany mu trunek czekając aż reszta wejdzie do gabinetu. Chciał mimo wszystko lepiej poznać swoich towarzyszy.

Rand the Casime - 2014-08-29 14:49:11

Rand z głębokiego ukłony wygiął się w łuk i patrząc w daszek zaśmiał się ze szczęścia, iż jego towarzyszka jest atrakcyjną panną."Ale zadziorna!" Czarnowłosy spojrzał na odchodzącą ponętną Damę z którą kroczył dobry gospodarz ich spotkania. "Co za krok ! Nie ma co ona wie jak eksponować swoje wdzięki!" uśmiech na twarzy Randa stał się bardziej lubieżny. ale po słowach skierowanych do niego. rand wyprostował się i uspokoił zgarnął część trunków i ruszył za resztą. zostawił trunki w gabinecie, gdzie eon rozpalał w kominie i  wyszedł na zewnątrz. zrezygnował  z osłony  daszku i przebiegł kawałek za róg budynku. stamtąd, gdy już się wysikał ruszył w stronę szerokiego wejścia do tartaków od strony hal. gdy już wszedł do środka ociekający wodą kroczył przez pomieszczenia w poszukiwaniu znaków nekrotycznych zostawionych przez Eona lub osoby która uwięziła te duchy. Rand nie wierzył w samoistne przywiązywanie się duchów, tylko w to, iż ktoś musiał je spętać z danym miejscem. Jeśli przy okazji odkrył, iż jego towarzysz para się nekromancją zyskał by swego rodzaju zabezpieczenie w razie burdy bądź co bądź takich rzeczy się nie wyjawia, ale jeśli znaki nie należą do Eona będzie trzeba się rozejrzeć za nekromantą, który to zrobił...

lawsford - 2014-08-29 16:31:37

Eon wszedł do ciemnej kuchni, gdzie czuć było słodki zapach stęchlizny i mokrego, spróchniałego drewna. Po omacku przeszukał półki i regały znajdując parę przedmiotów zdatnych do spożycia. Ogórki, marynowane ziemniaki i pleśniowy ser, jedynie to wyglądało na nieprzeterminowane. Resztę podejrzanych produktów żywieniowych, które wydzielały inne zapachy niż powinny zostawił. Wychodząc z kuchni na stołówkę usłyszał podejrzany dźwięk. Nie miał jednak pojęcia, czy to co usłyszał było cieniutkim, cichym śmiechem wydobywającym się z głębi tartaku, czy też wyjącym wiatrem, który szalał na zewnątrz. Ignorując to lub też nie udał do gabinetu, gdzie czekali na niego już Bohard, Rose i brodaty MerQu. Natomiast Randa gdzieś wcięło. Zapewne znów poszedł się odlać. "Ten to ma wymagający pęcherz." Towarzysze rozsiedli się wokół wielkiego dębowego biurka, na którym postawili swoje kufle z trunkiem. Za chwilę to samo zrobił Eon ze znalezionym w kuchni jedzeniem. W środku było zimniej niż na dworze, lecz po kilkunastu minutach, gdy Eon rozpalił ogień w małym kamiennym kominku temperatura w pomieszczeniu zaczęła powoli wzrastać. Rozcierając dłonie nad paleniskiem bohaterowie wrócili do popijania mocnego trunku, który miło palił ich wewnątrz. A Rand dalej nie wracał.

Ciemnowłosy czarodziej brnąc w lodowatej wodzie i potwornie zacinającym deszczu dostał się na tyły tartaku cały mokry. Długo mu jeszcze zabrało szukanie wejścia do jednej z hali. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz. Wszedł do wielkiego hangaru ociekając z mroźnej wody i pierwsze co zrobił to ściągnął buty, żeby wylać z nich przeźroczysty płyn. Niestety buty całkowicie mu przemokły. Gdy już to zrobił rozejrzał się po hali. Wszędzie znajdowały się ogromne ścięte pnie, które czekały tutaj nie wiadomo jak długo na obróbkę. Ułożone były stosami i ciągnęły się daleko, daleko, aż do końca hangaru. Rand z tego miejsca nie mógł określić jak wielki może być budynek do którego trafił. Błądząc w labiryncie ogromnych pali szukał wyjścia z pomieszczenia, a także jakichkolwiek śladów użycia nekromanckiej magii. Wtedy drzwi, którymi wszedł trzasnęły przeraźliwie, a do środka wdarł się ze świergotem zimny wiatr idącej wichury. Rand odetchnął z ulgą uświadamiając sobie, że nie ma się czego bać. Para uleciała mu z ust. Na prawdę było tutaj okropnie chłodno! Kroczył nieskończoną ścieżką nieruchomych stosów drewna, gdy usłyszał cienki pisk, a zaraz potem przeleciał mu pod nogami szczur wielkości stopy. Kilka jardów dalej znalazł wydrążone w jednym z drzew gniazdo. Siedząca w nim szczurza matka o wielkich, krwistoczerwonych ślepiach zasyczała gniewnie na nadchodzącego czarodzieja w obronie swoich młodych znajdujących się w gnieździe. Rand przeszedł obok i wtedy zauważył wyjście z hangaru. Miał do niego prostą drogę. Gdy już pokonał dystans stu jardów otwarł lekko skrzypiące drewniane drzwi i wszedł do ciemnego pomieszczenia. Idąc w całkowitym mroku kopnął przypadkiem o coś twardego. Poczuł niemiły ból w goleniu. Zaklął cicho pod nosem i wymacał ową rzecz ręką. Okazało się, że trafił na schody. Wszedł po kilku stopniach i znów znalazł się na płaskiej powierzchni. Trafił do jakiegoś długiego korytarza. Na końcu niego było rozwidlenie, a z lewej strony przedostawało się blade światło jakiegoś ognia. Wtedy Rand usłyszał z oddali:
- Hej, słyszałeś to? - zapytał jeden głos.
- Hm? Chyba masz już jakieś omamy! Odstaw ten bimber i daj go mi, bo tobie chyba na dziś już starczy. - odpowiedział inny głos żartując sobie z kogoś.
- Nie, naprawdę coś słyszałem. A może to tylko te pierdolone szczury... - głos ucichł i już nikt nic więcej nie mówił.

Poza grą:
Tą rozmowę nie przeprowadzali Bohard, Eon, Rose, ani MerQu. Więc nie próbujcie pisać, że usłyszeli Randa, czy coś podobnego ;)

Rose - 2014-08-30 00:20:40

Gdy Rose znalazła się w środku zdjęła pelerynę, po czym zawiesiła ją blisko komina, żeby choć trochę wyschła. Rozpuściła swe długie włosy i zasiadła z resztą. Dziewczyna była typowym introwertykiem, dlatego w dalszej rozmowie uczestniczyła raczej biernie. Zmęczona swoim krótkim wywodem siedziała jedynie, bawiąc się pierścieniem, który niegdyś przekazała jej matka, gdy ta opuszczała rodzinę. Nie tknęła także kufla, mimo, że kompani zdążyli wypić przynajmniej dwa. Siedziała spokojnie, czekając aż pogoda się zmieni, bądź stanie się coś ciekawego w środku. Co jakiś czas spoglądała na ogień pochłaniający drewno w palenisku.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-30 09:31:40

Eon znów założył kaptur, i rozsiadł się wygodnie. Oczywiście, najpierw zaproponował najwygodniejsze miejsce niegdysiejszej dziewczynie karczemnej. Upewniwszy się, że kaptur dobrze leży, i w pełni zasłania jego twarz, zaczął lustrować wzrokiem, dosyć lubieżnie, piękną dziewczynę z karczmy. Widział, że ona raczej nie uczestniczy w rozmowie, ale ciągle męczyły go myśli, dlaczego ona nie odważyła się do niego tam podejść. "Wiedźmą raczej nie jest, więc zapachu czuć nie winna. " myślał. Specjalnie unikał rozmów na temat swoich umiejętności, i swego towarzysza. -Lepiej by się piło gdybym znał wasze miano. Wy znacie me i czarodzieja, więc to rzecz uczciwa. rzekł opanowanym głosem, po czym do głowy przyszedł mu jeszcze jeden pomysł -Może coś zaśpiewasz? Dobra, dwa przednie kawały wołu czarna pijawko. wdał się cicho w rozmowę z krukiem. Po niej kruk poleciał na łeb dzika wiszący nad kominem. Jeden z poprzednich właścicieli był zapalonym myśliwym, choć niestety pechowym, bo postrzelił raz jaśniepana. Skończyło się to "samobójstwem" w tym gabinecie, a mianowicie, na haku na którym teraz wisiało trofeum, powiesił się. Kruk Otrzepał się, wygodnie usadowił i zaczął. Jeśli ktoś by pomyślał, że zaczął krakać, to by się grubo pomylił. Z jego dzioba wydobył się piękny, skomplikowany i wręcz nieziemski dźwięk. Był to piękny śpiew, nie do podrobienia, niewielu miało szansę go usłyszeć. Jego śpiew przepełniony był wielką tęsknotą i mocą. Nie był to brzydki śpiew, tylko niecodzienny. -Jak się komu nie podoba to niech próbuję go uciszyć - powiedział mrocznie, pełnym melancholii  głosem. Pieśń niosła słowa, które on rozumiał, i które niosły wspomnienia.

KarczemnyNozownik - 2014-08-30 22:09:47

Bohard siedział popijając trunek i obserwując towarzystwo. Nagle przestał wyglądać na zadowolonego, a poznać to można było po zmianie tonu głosu na bardziej niski i monotonny, oraz po twarzy która w tym momencie wyrażała kompletne zero emocji. Spojrzał jeszcze raz na każdego z jego towarzyszy, kończąc na Eonie. - MerQu już nas przedstawił, nie słuchało się, prawda? Moje imię to Bohard i jak rozumiem urok panienki Rose przyćmił Twoją uwagę na tyle, że nawet nie wiesz jak się zwą ludzie z którymi prawdopodobnie spędzisz dzień lub dwa uganiając się za lordowską peleryną i psim groszem. Radzę poświęcić więcej uwagi istotnym szczegółom, ponieważ jej brak najczęściej kończy się niezwykle szybkim i brutalnym zgonem. Szczególnie w Berhalskich lasach. - Powiedział to bez większych emocji, tak jakby przez cały ten czas mówił o czymś kompletnie oczywistym. Upił kolejny spory łyk z kufla i zaczął słuchać kruka który nie brzmiał jak zwykły kruk a być może wcale nie był krukiem ale sam Ulryk raczy wiedzieć czym. Szkoda tylko, że Eon olał jego pytanie odnośnie kruka. Nie wiedząc co ów ptaszysko potrafi, nie był w stanie stwierdzić czy przyda się na coś więcej niżeli tylko na zapasową rację żywnościową.

Rand the Casime - 2014-08-30 22:56:11

Rand klął wściekle w myślach " ten korytarz jest za ciasny do walki laską bojowa albo nawet jedną buławą, w razie czego będę musiał cofnąć się na schody, a w najgorszym przypadku wejść między tamtych" powoli ściągnął z pleców laskę bojową, by nie narobić za dużo hałasu. Złapał za ozdobiony uchwyt na środku laski i przekręcił. Lasko rozdzieliła się na dwie buławy. szubo jeszcze poprawił strój zaciągnął poły kaptura na twarz i wydał z siebie cichy warkot starając się by jego głos stał się bardziej chrapliwy i niższy, gdy to mu się udało, a przynajmniej tak mu się wydawało ruszył w stronę miejsca, z którego bił blask światła, gdy zbliżał się do źródła zmrużył oczy by blask ognia nie oślepił go w momencie spotkania z nieznajomymi. Miał nadzieje, że nie będzie musiał walczyć, a zamiast mordobicia usiądzie i popije wspomniany wcześniej bimberek, jedyne co mąciło teraz jego wypracowany spokój była myśl, iż ów trunek może okazać się nie godny jego ust po tym jak skosztował od dawna nie pitego koniaku, którym uraczył go Eon. Myśl o możliwej burdzie nie przerażała Randa, ponieważ jego przeciwnik będzie pijany, a przynajmniej taką żywił nadzieje, a jeśli nawet to Rand nie raz walczył z trzeźwymi Eunuchami strzegących zamtuzów, kiedy Czarnowłosy próbował się wymigać od płacenia za usługi rozwiązłych pań.

lawsford - 2014-08-31 00:30:41

Milczący jak dotąd MerQu postanowił w końcu wziąć sprawę w swoje ręce. Po kilku kolejkach palącego trunku Eona atmosfera powinna się raczej rozluźnić. MerQu również był tego samego zdania. - Panowie, nie spinajmy dobrze? - na jego twarzy pojawił się dobrze już wszystkim znany jego szeroki, serdeczny, pijacki uśmiech. Zabarwione na czerwono policzki i nos wystawały spod jego krzaczastej brody koloru brązowego unosząc się w uśmiechu jak najmocniej się dało, a jego niebieskie oczy świdrowały po pokoju poszukując chociażby cienia aprobaty. - No. Wypiliśmy sobie trochę. Nie czas teraz na spory. Zostawmy złość na potwora i nie kłóćmy się pomiędzy sobą. Przecież od teraz tworzymy.. iik.. drużynę. - jego wypowiedź przerwało pojawienie się czkawki, którą zaraz potem bezskutecznie próbował zapić resztą trunku mieszczącego się w jego brudnym kuflu - Może.. iik.. dowiedzmy się nieco o sobie nawzajem? Nazywam się MerQu Den.. iik.. Nazwisko odziedziczyłem po moim przybranym wuju. Moi rodzice.. iik.. wraz z całą wioską zostali spaleni przez okrutnych bandytów, gdy ja liczyłem sobie trzecią wiosnę.. Iik.. pochodzę z dalekiej północy. Gdy miałem piętnaście wiosen.. iik.. znalazłem na polu rannego żołnierza. Sir Isaac Whiteridge.. iik.. tak mu było na imię. Zajmowałem się biedakiem, a gdy wyzdrowiał w podzięce wziął mnie na dwór swojego seniora, Lorda Eldruchta i zaczął szkolić.. iik.. w walce obuchami. - tu podrzucił swój młot bojowy, który taszczył ze sobą od karczmy - Potem trafiłem do akademii wojskowej w Dawnton.. iik.. Cholerny płyn! Stamtąd wyruszyłem w podróż, a jej celem ma być.. iik.. przełamanie moich lęków. Iik.. Straszliwie boję się zostać sam.. Zdany na pastwę losu, samiutki, jak palec.. iik.. Kurwa, boję się jeszcze magii. Może to dobrze, że trafił mi się taki Rand, może.. iik.. przy nim uda mi się odzwyczaić od tej beznadziejnej słabości. Jestem kompletnie bezużyteczny w walce z czarodziejami. Iik.. ostatnią rzeczą, którą muszę przełamać jest lęk przed ciepłem. Nie zrozumcie mnie źle.. iik.. nie przed takim czymś. - machnął ręką w stronę kamiennego kominka - Mam na myśli południowy upał.. iik.. byłem tam raz.. i miałem wrażenie, że uduszę się, a wnętrzności we mnie się ugotują.. iik.. - przerwał i zamyślił się na chwilę, po czym spojrzał na resztę towarzyszy oczekując ich odpowiedzi co chwilę czkając - Jeśli nie macie zamiaru mówić o swojej przeszłości powiedźcie tylko co lubicie.. iik.. czy coś.
Piorun trzasnął gdzieś niedaleko rozchodząc się z głośnym hukiem. Na zewnątrz szalała wichura, a deszcz nieustępliwie zacinał w szybę okna gabinetu, w którym gościli się podróżnicy. Jeden z nich ciągle nie wracał. Gdzież on mógł się podziać w taką pogodę? Rozpętała się przecież straszna burza. A może trochę go pocisło po tym jakże dobrym, aczkolwiek mocnym trunku i dlatego tak długo nie wracał? W pokoju zrobiło się wreszcie ciepło i nikomu nie chciało się stamtąd ruszać leniwej dupy. W sumie to niektórzy z nich już i tak by nie potrafili w tym momencie. Wiadomo o kim mowa.
Wraz z błyskiem piorunu rozpoczynającej się burzy Bohard zaczął dostawać jakiś dziwnych, niekontrolowanych drgawek. To był dopiero początek burzy, a gdzie tam koniec?

Chwilę później, gdy stojący w długim, wąskim korytarzu Rand wydał z siebie chrapliwy warkot i zbliżył się do rozwidlenia usłyszał te same głosy:
- O cholera.. teraz to mi się nie zdawało! - Rand usłyszał jakieś poruszenie, jakby ktoś bardzo ciężko, z wielką trudnością lecz błyskawicznie wstał z ziemi i szurając butami po podłożu zmienił swoje położenie, po czym ucichł.
- Myślisz, że to wilk? - spytał cicho inny głos dochodzący z tego samego miejsca, za zakrętem. Po chwili namysłu pierwszy głos odrzekł:
- Mam pomysł. - dało się słyszeć kilka kroków, a następnie ktoś zza rogu rzucił jakiś przedmiot w kierunku, w którym znajdował się ciemnowłosy czarodziej. Rand spojrzał na leżącą na ziemi cztery stopy od niego rzecz, która sekundę temu tu wylądowała. Okazało się, że był to całkiem apetycznie wyglądający stek. Wtedy w miejscu rozwidlenia pojawiła się sylwetka człowieka. Nie było widać jego twarzy, gdyż cień błyskającego ognia padał w taki sposób, że jego głowa znajdowała się całkowicie w mroku. Rand mógł jednak dostrzec zarys owej postaci. Był to mężczyzna, który właśnie znajdował się w pozycji przygotowanej do ataku. W prawej ręce, uniesiony na wysokości głowy, miał nóż, którym miał zaraz zamiar rzucić w kierunku, z którego wydobył się wcześniej cichy warkot. Na widok przyczajonego Randa zamarł w miejscu. Widocznie to co zobaczył zdziwiło go bardzo. Spodziewał się znaleźć w korytarzu wilka, nie człowieka.

Rose - 2014-08-31 01:33:56

Gdy MerQu skończył swój wywód, dziewczyna chcąc, nie chcąc zabrała głos, spoglądając raz jeszcze na rodowy pierścień rzekła: - Moje dzieciństwo było wręcz idealne, trenowałam łucznictwo i jazdę konną z bratem.... miałam wszystkiego pod dostatkiem, lecz wraz z ukończeniem trzynastej wiosny wszystko się zmieniło.... Niespecjalnie chcę o tym opowiadać, ale skończyło się na tym, że rok później zostałam cudem ocalona od nędzy przez właściciela gospody i takim oto sposobem stałam się służką....Z tą karczmą wiążą mnie już 2 lata. Moja słabość to przede wszystkim słońce... Na mojej bladej skórze momentalnie pojawiają się bolesne oparzenia, dlatego wychodząc na zewnątrz najczęściej ubieram tę pelerynę... Nie cierpię śmiałków mocnych tylko w gębie i osób, które myślą, że w życiu ważne są tylko pieniądze. Uwielbiam pieczoną kaczkę i perfumy truskawkowe.... A i zapomniałabym, mam męża. - Po tych słowach Rose usiadła na miejscu i wzięła kolejny łyk piwa, ażeby uniknąć spojrzeń kompanów.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-08-31 08:39:20

Eon ze spokojem wysłuchał historii brodacza, gdyż nie interesowała go. Choć rozbawił go jego strach przed magią. "Wiking-sierota może okazać się zawadą, Pewnie szybko zginie na wyprawie, głupcy tacy jak on na szczęście długo nie żyją. " myślał gorączkowo, otwierając tylko trochę gorszą od koniaku wódkę. Pochodziła ona z prywatnych zapasów Oficjum, więc wątpił by któryś miał szansę jej próbować. Opowieść ślicznotki dużo bardziej go zainteresowała. -Tera ma kolej gromado? Ehh zacznijmy od faktu, że jestem samotnikiem, choć towarzystwo takich ślicznotek mi nie przeszkadza. zaczął, po czym dodał -Wybacz mości Bohardzie, me roztargnienie, wywołał je fakt iż wyrwaliście mą osobę z głębokiej zadumy. Co do twego wcześniejszego pytania- powiem jeno, on jest przyjacielem, prędzej głodować będę aniżeli zjeść go pozwolę!  koniec powiedział głośno, głosem, od którego niejednemu serce stanęło. Wziął porządnego łyka wódki jako pierwszy. - Uhh ale ogień. No ale o nim rzeknę ci jeszcze ino - uratował mnie przed wilkami jak niemowlęciem byłem. Też pochodzę z północy, z potężnego rodu Dragness. Poza tym też za słońcem nie przepadam, ale nie stanowi ono problemu. Mam potężnych protektorów, o których mówić więcej nie zamierzam, a moim ulubionym daniem jest Strovengaldzki gulasz. dokończył stosunkowo matowym głosem, choć gdy mówił o gulaszu, postanowił że musi znów zjeść ten mało znany, acz genialny specjał. Gulasz ten składa się z 8 rodzaju mięs, 8 rodzajów grzybów, 8 rodzai warzyw i owoców, 8 rodzai alkoholu i przypraw. Nic nie rozgrzewa jak on, choć wątpił by któryś z nowych towarzyszy go próbował. Za wyjątkiem Randa, bo wydał się Eonowi zaprawionym pijaczyną, który z niejednego pieca jadł. -Ciekawe gdzie Rand, i czy go niedźwiedź nie zjadł. Lepiej dowiem cię co i jak. dopowiedział, po czym poprosił kruka, aby go poszukał, i wrócił. Zakłady, jak będzie lamentował z powodu wypitego bez niego koniaku? Albo tej magicznej wody, która zamienia wszystko w lawę, Ha dokończył biorąc kolejny porządny łyk.

KarczemnyNozownik - 2014-08-31 17:30:43

Bohard słuchał historii każdego z jego towarzyszy, w międzyczasie kiwając głową do Eona, aby oznajmić że zrozumiał. Nie można było stwierdzić czy był zainteresowany ich historiami czy też nie, ale kiedy nadeszła jego kolej, również zabrał głos. - Hmmm... A więc tak... Podróżuję. Na życie zarabiam wykonując drobne zlecenia podczas wędrówek z miejsca do miejsca. Kilka ostatnich lat spędziłem na tropieniu potwora z Berhalu, podążałem za wieściami o kolejnych trupach znajdywanych w lasach ale niestety bezowocnie. Dlatego mam zamiar wziąć udział w tym zleceniu lorda Caerwycha. Z jednej strony jest to kolejne źródło pieniędzy za które przeżyję kolejne parę dni, z drugiej strony, jeśli te zlecenie będzie dotyczyć potwora który w tym momencie grasuje akurat w tej okolicy, być może dowiem się czegoś nowego co mi wreszcie pozwoli znaleźć i ubić bestię. Nie powiem wam co się ze mną działo, albo co robiłem przed wyruszeniem ze swojego rodzinnego miasta, rzec mogę tylko, że bardzo dobrze posługuję się nożami i nie spotkałem jeszcze nikogo kto byłby ode mnie lepszy na krótkim dystansie. - Jego wypowiedź przerwał głośny grzmot. Przez Boharda przebiegł zimny dreszcz i nerwowo zerknął za okno, po czym wcisnął się w swoje siedzenie. - Skoro wszyscy są tacy szczerzy i wylewni... Boję się burz. Jak byłem małym gówniarzem to kilka piorunów uderzyło bardzo blisko mnie, przerażony byłem jak nigdy i tak mi cholera zostało. Dobrze że uciekliśmy do środka przed burzą, ale jeśli będziemy musieli dotrzeć na plac główny, kiedy w okół nas będzie szaleć wichura to już lepiej jak któryś z was mi przypierdoli i mnie zaniesie na miejsce kompletnie nieprzytomnego. - Tutaj na chwilę przerwał i trzęsącymi się dłońmi wziął kufel aby upić kolejny łyk. - Oczywiście żartuję, więc ani mi się ważcie wyprowadzać ciosy, bo połamię łapska. Schlanie się do nieprzytomności to też opcja.

Rand the Casime - 2014-09-01 15:40:13

-zostaw ten nóż, jeśli nie chcesz, by twoje ciało padło bez czucia na podłogę - dla potwierdzenia tych słów Rand za inkantował zaklęcie - Vargo - między metalowymi kulami osadzonymi na zakończeniu obu buław przepłynęła błękitna błyskawica o długości metra, bo tyle wynosiła odległość między kulami. Huk, który rozniósł się przy okazji ogłuszył tymczasowo Rand jak i jego rozmówce 'Zgłupiałem do reszty! Jestem cały mokry, gdyby ten jebany niebieski błysk mnie dotkną bym się tu kurwa usmażył". Rand nie dał po sobie poznać, że jego czyn po działał bardziej na niego niż na jego przeciwnika i to on z ich dwójki miał prawie pełne spodnie ze strachu.- niech twój towarzysz nie myśli, że może coś zdziałać na własną rękę. Nie mam nastroju na przekomarzanie się z wami pierwsza próba oszukania mnie i was zabije - zachrypnięty głos dodawał znacznej wagi jego słowom."Czuje się znów jak dziesiętnik! Oby tylko nie próbowali zrobić czegoś głupiego". rond opuścił naładowane zaklęciem bławy, ale dalej były skierowane stronę wroga. Na obu kulach u szczytu  buław było widać małe ługi elektryczne na szczęście w tym stanie niebyły nie bezpieczne dla randa nawet jeśli dotknął by ich goła ręką. -- To jak wolicie po dobroci czy mam przejść do mordobicia?!  - podczas swojego wywodu wysunął prawą nogę do przodu, a lewą cofną trochę, by stać bokiem do przeciwników. Prawą dłoń z buławą uniósł do góry i wyciągnął przed siebie. Drugą natomiast ustawił poziomo do swojego ciała na wysokości brzucha

lawsford - 2014-09-02 16:06:51

Postać dalej stała w bezruchu, gdy Rand opuścił naładowane prądem buławy. Potem nastała chwila milczenia, w której nikt nic nie robił; wydawałoby się nawet, że obaj stali bez tchu. Rand miał wrażenie, że nie był to moment lecz niekończąca się, bezdźwięczna wieczność. Jednak w prawdzie minęło zaledwie kilka sekund, aż postać stojąca na końcu korytarza, która trzymała w ręce nóż przygotowany do rzutu wykonała swój ruch. Bez słowa, nawet nie rozważając innej opcji działania obcy mężczyzna rzucił nożem w stronę Randa. Sekundę później był już schowany za rogiem zapewniając sobie tym bezpieczeństwo, gdyż uniknął natychmiastowej odpowiedzi ze strony czarodzieja znającego zaklęcie natury elektrycznej. Rand inkantując zaklęcie wypowiedział słowo "Vordo" i wycelował w miejsce, w którym znajdował się jeszcze wtedy napastnik. Błyskawice wyleciały z naładowanych metalowych kul znajdujących się na końcu buław i z hukiem roztrzaskały drewnianą ścianę pomiędzy odchodzącymi z rozwidlenia korytarzami. Rzucony przez tamtego człowieka nóż był o włos od trafienia Randa w lewą rękę. Ten jednak w ostatniej chwili uchronił się przed atakiem robiąc unik w prawo. Możliwe, że ten ruch również spowodował, iż wystrzelone z buław błyskawice nie trafiły agresora. Rand wpadł na drewnianą ścianę wąskiego korytarza i osunął się na ziemię. Spojrzał w stronę rozwidlenia. Mężczyznę ani trochę nie było widać zza rogu. Pół minuty później światło dobiegające z pomieszczenia, w którym przebywało dwóch nieznajomych momentalnie zgasło. Po upływie tego samego czasu odezwał się jeden z głosów:
- Jesteś w dupie kolego. Przykro mi, ale to ty tutaj jesteś w gorszej sytuacji. Niestety tego nie widzisz, ale podłoga, po której stąpasz namoczona jest w łatwopalnym oleju. Ach, tak się zwyczajnie zabezpieczyliśmy na wypadek podobnych zdarzeń. Mamy dla ciebie propozycję. Wycofaj się i wróć skąd przyszedłeś, a oszczędzimy ci życie. - groźnym tonem powiedział któryś z mężczyzn za rogiem. Wtedy Rand usłyszał trzepot skrzydeł z każdą chwilą zbliżający się ku niemu zza pleców. Odwrócił się lecz w ciemności nie mógł dostrzec co to jest. Ptak podleciał do niego i usiadł mu na ramieniu. Chwilę później odleciał w stronę, z której przyleciał. W trakcie lot zakrakał ponuro.
Kruk przeleciał nad schodami i znalazł się w hangarze z palami drewna. Wyleciał przez otwarte drzwi na zewnątrz i z trudem poruszając się na mocnym wietrze i zacinającym deszczu dotarł do otwartego okna w gabinecie, z którego wysłał go Eon. Ten zauważywszy powrót towarzysza podszedł do okna i spojrzał krukowi prosto w jego czarne, bystre oczy. - Czarodziej w niebezpieczeństwie! Dwóch napastników. Pułapka! Pokażę drogę. - zakrakał w swoim języku, który rozumiał jedynie Ponury Żniwiarz. Dla pozostałych podróżników siedzących w gabinecie było to zwykłe krakanie czarnego jak mrok ptaka.

Rose - 2014-09-02 21:17:59

Dziewczyna znudzona całą tą rozmową nie umiała się doczekać aż w końcu nie przestanie padać. Co chwilę kierowała swe oczy w stronę okna wypatrując jakiejś zmiany. Zniecierpliwiona także długą nieobecnością Randa uniosła nogi na krzesło, siadając wręcz po turecku. Obserwowała mrówki ścigające się po podłodze wzdłuż stołu, marząc by czas leciał szybciej. Od czasu do czasu rzekła parę słów do towarzyszy, lecz nie była w nich zbyt wylewna. Ściągnęła swój łuk z pleców i trzymając lewą ręką za grzbiet, prawą bawiła się cięciwą, zachowując się jakby grała na harfie. Wydawało jej się, że kompani i tak nie zwracali uwagi na jej zachowanie pochłonięci pijaństwem bądź rozmową.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-09-02 21:42:27

"Wychlaliśmy już dwa najlepsze trunki, bez większej pomocy Randa. Ten pijaczyna się wścieknie! dobrze że postanowiłem zachować trochę tej wódy dla tego zabawnego magika. " myślał Eon. Trochę smuciła go postawa Rose, pełna dystansu i nieufności. Czerwonowłosy nagle poczuł zmianę, jego włosy mianowicie zaczęły przybierać barwę czarną, kruczoczarną, z szmaragdowymi pasmami. "Na szczęście zmiana trwa jedną kreskę świecy, i jest stopniowa. Może pogrążeni w pijaństwie nie zobaczą ha! myślał. Już miał zamiar dołączyć drwa do komina, gdy nagle wpadł przez okno głośno wołając, iż sytuacja jest trudna. Eon nie myśląc długo wziął kosę i rzekł -Ten pijak Rand ma problem. Trza mu szybko pomóc. Łap młot siłaczu, Bohardzie sztylety pod ręką? A i prosiłbym, by śliczna Pani nas osłaniała. Ruszym ludzie! Zaraz zemrze nam niedoszły kompan, a z tego nic dobrego nie wyjdzie. powiedział, sam niezbyt zadowolony, i nie patrząc na towarzyszy rzucił krukowi kawałek wołowiny, po czym ruszył za nim. Kruk bezproblemowo złapał kawałek w locie, i łapczywie pożarł. -Na noc że też musimy ratować ludzi. Ratować! rzekł do kruka w jego mowie. Ale w głębi ducha Eon czuł, że Rand może mu się przydać, nawet jeśli nie w poszukiwaniach Czarnego, to potem, gdy już spełni wolę smoka, chciwy wiedzy zabierze się za kolejny cel. Deszcz lał, choć to Eonowi nie przeszkadzało. Już widział miejsce w którym Rand prawdopodobnie się znajdował, i liczył, że nikt nie zniszczył pobliskiej "Krypty duchów".

Poza grą
1 kreska świecy to zakładam 10 min, chyba że GM postanowi inaczej.
~ Może być. / lawsford

KarczemnyNozownik - 2014-09-05 17:23:40

Bohard siedział i rozmawiał ze swoimi towarzyszami, od czasu do czasu zerkając nerwowo za okno. Gdyby tylko istniał jakiś czar albo zaklęcie na zmianę pogody to być może nie nie lubiłby tak bardzo czarodziejów. Nie był nastawiony przeciwko porządnym czarodziejom, ale raczej przeciwko tym którzy udawali czarodziei, a tak naprawdę w dziczy nie przetrwaliby ani minuty. Wkurzali go, ponieważ żyli sobie jak królowie podnosząc magicznie kamienie za pieniądze jako widowisko dla rozpuszczonej szlachty, a Bohard musiał łazić od miasta do miasta za groszem. Kiedy okazało się, że Rand ma kłopoty, poprawił pas przy którym miał swoje noże i ruszył za Eonem. Kiedy wyszli na zewnątrz, bał się postawić nawet krok na deszcz w strachu przed burzą, ale skoro jego towarzysze się spieszyli, a on nie chciał zostać w tyle, starał się drogę przebyć jak najszybciej idąc jak najbliżej drzew i jak najbardziej osłonięty od nieba liśćmi drzew a każdy piorun zatrzymywał Boharda na 5 sekund nim do niego docierało, że jeszcze żyje i może dalej biec.

Rand the Casime - 2014-09-05 22:09:15

-Co za chamstwo! a ja chciałem po dobroci! - Rand po uniknięciu sztyletu wściekł się do imentu. Ruszył do przodu ze zmrużonymi oczami biegł w stronę źródło światła, a gdy to zgasło nie sprawiło mu to różnicy. Choć trudno te parę kroków nazwać tak na prawdę biegiem. po czwartym kroku, kiedy do miejsca z, które wychylił się wcześniej agresor zostało trochę ponad 3 stopy*. Czarnowłosy za inkantował - Arakto - gdy tylko słowo zostało wypowiedziane w jego nogi poszybowało wiązka energii. Wybił się z prawej nogi i wystrzelił do przodu płasko na wysokości około 2 i pół stopy nad podłogą w locie przekręcił się na plecy jedną rękę z buławą  wyciągną w locie tak by w momencie mijania w locie rogu, mógł wypuścić wiązkę zaklęcia elektrycznego, a drugą rękę z buławą skierował w miejsce, gdzie jak przypuszczał znajdował się środek pokoju. gdy minął ów felerny róg połową ciała za inkantował  zaklęcie przy okazji mrużąc oczy by nie stracić wzroku na parę chwil - Vargo - nie przyglądał się czy jego atak  osiągnął jakikolwiek efekt, gdy wylądował na plecach po przeleceniu 14 stóp. Kiedy tylko dotknął plecami podłogi zacisnął zęby i przekręcił się przez ramie po czym poderwał się na nogi przyjmując postawę obronną. " Wiedziałem! Na trzeźwo nie robię takich głupot! Jak tylko stąd się wywinę uwalę się tym boskim Koniakiem!" Rand przyjmując postawę obronną szybko rozejrzał się po pomieszczeniu...

lawsford - 2014-09-06 15:03:52

Z buławy wystrzeliła wiązka błyskawic, która śmignęła przez pokój i trafiła w ścianę rozwalając ją na szczępy po drodze tłukąc coś szklanego. Rand nie miał pojęcia co to było, gdyż w chwili inkantowania zaklęcia miał on zamknięte oczy. Gdy poderwał się na nogi wstając z ziemi, na którą upadł spojrzał w kierunku pomieszczenia przyjmując pozycję obronną. Zdążył jedynie zobaczyć rząd drewnianych szafek ciągnący się naprzeciwko niemu wzdłuż ściany. W kilku szafkach widniała wielka dziura zrobiona na wylot dzięki zaklęciu Vordo. Chwilę później w miejscu dziur pojawiły się iskierki, a następnie szafki razem z ścianą znajdująca się za nimi zajęły się ogniem. Światło, jakie dawały języki ognia oświetliło w pewnym stopniu pomieszczenie. Była to szatnia, z pewnością przeznaczona kiedyś dla pracowników tartaku. Po obu stronach ścian stały długie rzędy dużych szafek, a równolegle do nich ciągnęły się długie drewniane ławy. Na ławie znajdującej się około 25 stóp od Randa, w kierunku której stał obrócony stało kilka rzeczy; jakieś szmaty rzucone w kupkę, stos wielkich ksiąg położony niedbale, a także kilka pustych, szklanych flaszek. Na ziemi leżały szczątki jednej z nich, która z pewnością jeszcze przed atakiem Randa była całkowicie pełna, gdyż przy kawałkach rozbitego szkła znajdowała się kałuża jakiegoś gęstego, żółtawego trunku. Czarodziej przypomniał sobie o niebezpieczeństwie i rozejrzał się po pokoju szukając oponentów. Wtedy zza rogu, za którym prawdopodobnie znajdowało się przedłużenie pomieszczenia wychylił się człowiek o długich do ramion brązowoczarnych prostych włosach. Na twarz zaciągniętą miał czerwoną chustę w białe wzorki, a w dłoniach trzymał wielką drewnianą kuszę, która mierzył w stronę Randa. Przygotowany na taką ewentualność Rand już miał wypowiedzieć słowa zaklęcia, gdy usłyszał tuż za swoimi plecami pojedynczy krok. Zanim jednak zdążył się odwrócić lub w jakikolwiek inny sposób zareagować otrzymał potężny cios czymś twardym w potylicę. Randowi momentalnie zakręciło się w głowie i z hukiem padł na ziemię nieprzytomny. Z cienia, z drugiego rozwidlenia korytarza wyłoniła się postać trzymająca w ręku buzdygan.
- Macie szczęście głupcy, że wróciłem na czas. Tak to byłoby po was. - zagrzmiał mocno człowiek, który jednym ciosem powalił Randa.
- Daj spokój, już go prawie mieliśmy! - odpowiedział mu zadowolony kusznik.
- Ciekawi mnie tylko jakim cudem odszyfrował, że tak naprawdę ten korytarz nie jest pokryty olejem. - zza rogu, z którego wyłonił się zamaskowany człowiek wyszedł inny, który z nutą goryczy wypowiedział te zdanie.
- Nic nie odszyfrował idioto.. Nie ważne, musimy ruszać, czarodziej ma przyjaciół. Cały czas ich obserwowałem i podsłuchiwałem ich rozmowy. Jest ich czterech: łucznik, nożownik, człowiek z północy i nekromanta. Właśnie zmierzają tutaj, żeby uratować przyjaciela. Wyprowadziłem już konie na zewnątrz, czekają na nas. Zabieraj stamtąd moje księgi idioto, bo zaraz się zajmą ogniem! - na koniec ryknął groźnie rozkazując trzeciemu z nich pozbierać z ławy grube pisma, do których zmierzał ogień. Zrugany mężczyzna podbiegł do drewnianej ławy z jakąś torbą i zaczął pakować do niej księgi i leżące tam szmaty. W tym samym czasie kusznik kucnął nad nieprzytomnym Randem i zaczął go przeszukiwać.
- Na boga! Nie ma na to czasu, musimy się stąd zabierać, bo albo będziemy zmuszeni rozwalić czwórkę żółtodziobów, albo zostaniemy spaleni przez ten cholerny ogień! - rozgniewał się mężczyzna trzymający buzdygan. Kusznik jednak tylko głupkowato się uśmiechnął ściągając z twarzy chustę i zajrzał do torby Randa. Znalazł trzy sakwy z pieniędzmi i tworzył tą największą. Z radością wsypał jej całą zawartość do swojej torby, po czym wstał i oznajmił, że jest gotowy do drogi. Trzeci mężczyzna, który zdążył już spakować wszystkie rzeczy rzekł to samo. Trójka bandytów ruszyła przez korytarz po prawej stronie w kierunku wyjścia.

W środku burzy czwórka podróżników prowadzona przez czarnego kruka biegła okrążając tartak, aby dostać się do miejsca, w którym znajdował się Rand. Niezwykle opóźniał ich Bohard, który co chwilę stawał w miejscu przestraszony hałasem jaki wydawały błyskawice. Brnąc w wodzie głębokiej już na dwie stopy w końcu dotarli na tyły magazynów. Weszli do jednej z wielkich hali i między stosami drewnianych pali ruszyli w stronę drzwi podążając za krukiem. Wtargnęli do ciemnego pomieszczenia, a następnie potykając się o schody znaleźli się w długim wąskim korytarzu. Na jego końcu ujrzeli ciało Randa, które leżało bez ruchu na podłodze. Jego sylwetkę oświetlały płomienie pożaru, który został wzniecony w pomieszczeniu na lewo od nieprzytomnego czarodzieja. Łakome płomienie na szczęście jeszcze go nie dopadły.

Poza grą:
Rand, tracisz 175 złotych monet.

Rose - 2014-09-09 23:15:50

Gdy Rose ujrzała Randa w pierwszej chwili myślała, że nie on nie żyje. Stanęła jak wryta gapiąc się z zdziwieniem pozwalając kroplom deszczu spływać jej po policzkach. "Co tu się kurwa stało?" szepnęła do siebie, nie zważając na jakiekolwiek maniery. Gdy jednak zorientowała się, że mężczyzna żyje podbiegła do niego i zaczęła dezynfekować rany perfumami na bazie alkoholu, które trzymała w plecaku. Po oczyszczeniu zabandażowała je szmatami z ubrania. Na tym kończyła się jej wiedza o medycynie, więc nic więcej nie mogła już zrobić. Zawołała tylko z łzami w oczach: "Niech któryś z was się ruszy i pomoże mi z Randem i z tym ogniem!" Rose była wrażliwa dziewczyną i często ponosiły ją nerwy. Dlatego wręcz od razu, jej oczy zrobiły się szkliste od łez, a nosek czerwony.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-09-10 07:28:14

Całe zajście Eon przyjął ze spokojem. Gdy spędza się tak dużo czasu z trupami, człowiek uczy się na pierwszy rzut oka poznawać umarłych. A Rand na umarłego nie wyglądał. Może bez nekromantycznych zdolności nie byłby pewny, ale teraz już wiedział że żyję. Gdy powabna karczemna dziewka zaczęła się nim zajmować, poczuł zazdrość, przez troskę, jaką mu okazała. Wątpił, ze smutkiem, aby jemu ktokolwiek, kiedykolwiek taką troskę okazał. W tej samej chwili, gdy Rosę zaczęła mówić co mają z Bohardem robić, dotarło to do Eona. Oczywiście, dotarło by to szybciej, gdyby nie był tak skupiony na Rose. Zaraz wziął kosę w ręce, i zaczął z jej pomocą odcinać drogę ogniowi. Rzucił damie wpół pustą flaszkę, po mocnej wódce. -To powinno go ocucić rzekł mrocznym głosem, po czym dodał już spokojnie - Spokojnie to tylko wódka, ale i tak musimy go przenieść. Rose osłaniaj nas, Bohard bierz za lewę ramię, ja biorę za prawe. Do tartaku z nim. po czym jeszcze tylko dodał do kruka - Pilnuj terenu i jak co od razu wołaj.

KarczemnyNozownik - 2014-09-11 21:04:50

Bohard z zadowoleniem wszedł do budynku aby tylko jak najszybciej schować się przed jakże strasznymi błyskawicami i podbiegł od razu do Rose aby pomóc jej przy Randzie. Cała ta sytuacja nie wróżyła dobrze powodzeniu misji, jeśli jeszcze nawet przed dowiedzeniem się szczegółów, jeden członek drużyny prawie im umarł.
Był zafascynowany reakcją Rose, tak emocjonalnie do tego podeszła, a przecież nie stało się nic złego, ot pijak leży sobie w drewnianym budynku który zaraz spłonie, kompletnie nie przytomny. No dobra, może jednak coś się stało i faktycznie było czym się martwić, ale Rand żył, a Rose znała go mniej niż parę godzin, nie rozumiał tego.
Wziął lewe ramię Randa aby pomóc Eonowi go targać. Podczas całej tej sytuacji, oczy Boharda nie zdradziły ani cienia jakichkolwiek emocji oraz biła od niego aura kompletnego spokoju. Odzywać też się nagle przestał, można by rzec, że to burza mowę mu odjęła. A tak naprawdę, po prostu miał do całej tej sytuacji mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze, że Rand żyje, im ich więcej tym łatwiej im pójdzie robota. Zaś z drugiej strony, jest to kolejna morda z którą będzie się trzeba dzielić nagrodą pieniężną za zlecenie.

lawsford - 2014-09-13 14:56:39

Brodaty MerQu, wojownik z dalekiej północy, który tego wieczoru zbyt dużo wypił był w tej sytuacji co najmniej bezużyteczny. Podpity z ledwością dobiegł na tyły tartaku kilka razy przewracając się o wystające korzenie pod wodą, więc teraz wyglądał tak marnie, że nie szło na niego patrzeć. Do nieustającej czkawki, która męczyła go przeraźliwie już od kilkunastu minut dołączyło siorpanie nosem. Co więcej, śmierdział mokrym psem przez którego przedzierał się odór mocnego trunku zmieszanego z browarem. Nie pomógł nawet trochę przy ratowaniu nieprzytomnego Randa przed spaleniem się w pożarze. Można by nawet rzec, że zawadzał reszcie towarzyszy, którzy starali się wydostać przyjaciela z opałów. Gdy Rose opatrywała rannego w głowę czarodzieja, a Eon próbował swoją kosą odgarnąć od niego płomienie MerQu stał z boku chwiejąc się i przyglądał się temu nieprzytomnym wzrokiem. Potem Bohard i Ponury Żniwiarz z polecenia panienki Rose chwycili oboje Randa pod ramię i podnieśli go na nogi. Trunek, którego Eon rzucił łuczniczce, aby ta spróbowała go nim ocucić nie podziałał od razu, więc dwójka podróżników musiała ciągnąć bezwładnego towarzysza o własnych siłach.
Rosaline wstała z ziemi i wrzuciła do plecaka wszystkie przedmioty za pomocą których opatrzyła rannego i zaleciła jak najszybszą ucieczkę z płonącego budynku, na co reszta w milczeniu skinęła głową. Postanowili wyjść z budynku drogą, którą tutaj przyszli, jednak po kilku krokach zmienili zdanie. Płomienie przedarły się przez drewnianą ścianę i odgrodziły im drogę. Pojedynczo dałoby się tędy przedostać, ale ze względu na stan w jakim znajdował się Rand musieli obrać inną drogę. Wrócili do miejsca, w którym znaleźli czarodzieja i weszli w drugi korytarz znajdujący się po prawej stronie rozwidlenia ledwo unikając głodnych ofiary płomieni, które z nadzwyczajną szybkością rozprzestrzeniały się po budynku. Na przodzie szła Rose, więc to ona wybierała, w którą stronę mają iść, gdzie skręcić oraz które drzwi przekroczyć. Za nią dreptali Eon i Bohard, którzy z trudnością starali się prowadzić wciąż nieprzytomnego Randa. Na samym końcu wlókł się MerQu, który potykając się o własne nogi zostawał daleko w tyle. Dopiero gdy płonąca belka spadła o włos od jego głowy przyspieszył kroku i dogonił towarzyszów. Szli tak szybko jak tylko mogli cały czas gonieni przez długie języki pożogi co chwilę skręcając w inny korytarz i przechodząc z jednego do drugiego pomieszczenia. Z początku Rosaline, która przewodniczyła uciekającym podróżnikom dobrze sobie radziła obierając odpowiednią drogę, jednak z czasem zaczęła się zastanawiać czy aby nie zgubiła się, ponieważ raz po raz przed nimi lub z boku pojawiał się czerwony ogień, który przechodził przez ściany lub niszczył sufit zrzucając na nich palące się deski. Wtedy pomógł jej Eon, który znał całkiem dobrze cały tartak. Kilka minut później dostali się na stołówkę, przez którą przeszli do niewielkiego holu, następnie mijając kantor, w którym wcześniej w najlepsze sobie popijali wyszli na zewnątrz tartaku.

Znalazłszy się na dworze od razu usłyszeli jakże dobrze już im znane odgłosy straszliwej burzy. Na ich nieszczęście, znajdowali się właśnie w jej sercu. Potworne wietrzysko smagało im twarze, a lodowaty deszcz zacinał tak mocno, że pomimo tego, iż stali pod zadaszonym wejściem gdzieniegdzie odczuwali spadające na nich wielkie krople. Pioruny trzaskały wokół co chwilę, a towarzyszący im huk powodował u Boharda tak okropny strach, że ten zamarł w miejscu i nie chciał się dalej ruszyć. Wtedy usłyszeli rżenie konia. Ujrzeli trzy ciemne postacie stojące pod jedną ze zgasłych już przydrożnych latarni. Dwie z nich siedziały na swoich koniach i krzyczały coś do trzeciego towarzysza, który bezowocnie walczył ze swoim koniem, który najwidoczniej tak samo jak Bohard bał się burzy. Po kilku wrzaskach i przekleństwach jeden z nich zauważył pięciu podróżników, którzy stali pod dachem, przy wejściu do tartaku. Wtedy bohaterowie usłyszeli mocny, doniosły głos jednego z siedzących na koniu:
- Cholera jasna! Mówiłem ci półgłówku, że musimy się spieszyć, bo nas jeszcze dogonią! – wydarł się na towarzysza, który rozpaczliwie próbował się wdrapać na wierzgającego konia.
- Czemu ich po prostu nie zabijemy? – zapytał drugi siedzący na koniu podróżnik.
- Nie będziemy ich zabijać, nie teraz. – odrzekł srogo podróżny od mocnym głosie.
- Ech, jak chcesz.. – odpowiedział mu zawiedziony towarzysz.
Wtedy trzeciemu z nich udało się w końcu ujarzmić swojego konia i siedząc na nim ogłosił, że jest gotowy do drogi.
- Obawiam się jednego z nich. Wyczuwam u niego przerażającą aurę.. i niespotkaną jak dotąd okropną żądzę krwi.. Lepiej będzie jeśli już ruszymy. – powiedział pierwszy, po czym dał znak i w trójkę ruszyli na swoich wierzchowcach po zalanym szlaku w stronę Gimouth.

Poza grą:
Rand, możesz napisać w swoim poście, że odzyskujesz przytomność. Ale tylko do takiego stopnia, że zdołasz coś wymamrotać do towarzyszy, lecz dalej nie jesteś w stanie się poruszać. Również nie widziałeś ani nie słyszałeś co teraz działo się na szlaku.

Rose - 2014-09-15 19:46:54

"Nie ma na co czekać" Pomyślała dziewczyna, po czym narzuciła na głowę kaptur i przykryła twarz chustą. Widząc uciekających w oddali nieprzyjaciół, którzy chcieli spalić ich żywcem, przygotowała się do strzału. Wiedziała, że z takiej odległości szansa na trafienie jest nikła, jednak co wadziło spróbować? Stanęła z lewą stopą wysuniętą do przodu, przerzucając ciężar ciała na prawą nogę, szybkim ruchem dobyła strzały, wyciągnąwszy uprzednio łuk. Skupiona dosłownie przez ułamki sekundy wycelowała w najbliższe stworzenie. Tyle jej wystarczyło, ze swym orężem czuła się jak ryba w wodzie. Stwierdziła, że na drugi strzał nie ma już czasu, więc z zatroskaniem spojrzała jeszcze za siebie, na rannego towarzysza i Boharda, gdyż była ciekawa jak radzi sobie z lękiem.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-09-16 20:56:01

MerQu coraz bardziej drażnił Eona. Nekromanta był nieźle rozeźlony na podpalaczy, gdyż wygodnie mu się mieszkało w tartaku, i z chęcią popiłby jeszcze trochę przy ogniu. Ale przyjemność jaką czerpał z pokazania pięknej łuczniczce drogi wyjścia wytłumiła te doznania. Młodzian z chęcią zostawiłby brodacza w płonącym budynku, natomiast w Randzie zaczął dostrzegać potencjał, gdyż w przyszłości czarodziej mógłby podzielić się z nim wiedzą, tak więc dobrze będzie go sobie zjednać. I to był główny powód dlaczego męczył się z ciężkim worem mięśni i kości na ramieniu. -Pilnuj pijaka i ślicznotki. Śmierdziel i ten drugi jegomość nie są ważni. Na noc, duchy podpalaczy szczezną! powiedział do kruka, po czym przystanął aby poprawić kosę. Towarzystwo zaczynało go już męczyć. Gdy przechodzili koło skrytki, Eon znów przystanął i wziął swoją spakowaną torbę podróżną. "He he, pierzasty przyjaciel jak zawsze miał rację. Skąd on wiedział, że szybko będzie trza wyruszyć? " zastanawiał się Eon, będąc tuż przy wyjściu. Gdy wyszedł, deszcz lał niemiłosiernie, więc nekromanta szybko założył kaptur. Bawiła go trochę reakcja Boharda na pioruny ale nie dał po sobie tego poznać. Gdy zobaczył przeciwników, północna krew w nim zawrzała. Gdy zobaczył natychmiastową postawę Rose, szybko powiedział - Celuj w habete, jeśli zabijesz któregoś, też płakać nie będę. Ale z żywego szybciej wyciśniemy informację. Nie patrzył jak postąpiła dziewka karczemna, ale wskazał Bohardowi fragment dalej, w bezpiecznym od ognia miejscu i rzekł - Lepiej go tu zostawmy. Na walkę warto się przygotować, oczywiście, jeśli paniusia w coś trafi. powiedział, lekko zgryźliwie. Poprawił kosę w oczekiwaniu na kolejne wydarzenia.

KarczemnyNozownik - 2014-09-18 14:41:01

"Ehh, psia wasza mać, a dzień miał być taki dobry" pomyślał Bohard, patrząc najpierw na schlanego MerQu, następnie na Randa którego przyszło mu targać pod ramię a na samym końcu w niebo które wyraźnie smagało go środkowym palcem po twarzy. Zerknął również na panienkę Rose i Eona, starając się dostrzec czy przypadkiem nie uznali jego strachu za świetny punkt zaczepu do śmiechów i chichów, na szczęście nie dostrzegł niczego takiego.
Klął cicho pod nosem na trzech konnych. Zaprzysiągł sobie, że jak ich kiedykolwiek jeszcze spotka to ich wypatroszy i ozdobi nimi główny trakt. Gdyby nie oni, nie musiałby wyłazić na zewnątrz, nie musiałby brodzić w bagnie i nie musiałby być niepokojony przez burzę, nie musiałby taszczyć nieprzytomnego towarzysza i nie musiałby ryzykować spalenia żywcem w tartaku. Tak, to jest zdecydowanie zasłużona kara.
Zaakceptował słowa Eona kiwnięciem głowy i zostawił Randa w miejscu przez niego wskazanym. Następnie sam stanął w miejscu gdzie byłby względnie osłonięty od deszczu i grzmotów. Swoje noże dalej trzymał w pogotowiu, Eon słusznie zauważył, że nie wiadomo jak się sprawy potoczą, kiedy panienka w kogoś trafi albo chociaż zaalarmuje ich tym, że w nich strzela.

lawsford - 2014-09-21 17:57:44

Rosaline wypuściła strzałę, która ze świstem przecięła mroźnie powietrze i pomknęła w kierunku drzew za którymi zniknęli rzekomo odpowiedzialni za podpalenie tartaku zbójnicy. Kilka sekund później do bohaterów dobiegł przeraźliwy wrzask jednego z oprawców, który krzyknął głośno "Kurwa mać!", a następnie nastała cisza przerywana szelestem liści i hukami piorunów tańczących wesoło wokół palącego się tartaku. Przygotowani do bójki podróżnicy czekali pod daszkiem nad wejściem do budynku oczekując powrotu trójki bandytów lecz ci nie wracali. Czyżby nazbyt bali się starcia z towarzyszami czarodzieja, którego niedawno co okradli? Kim jest ten o przerażającej aurze i wyczuwalnej, potwornej żądzy krwi, o którym wspomniał przez przywódce tamtej bandy? Takie pytanie błądziły bohaterom w głowach, a odpowiedź znikąd nie przychodziła. Rand dalej się nie budził, Boharda nękały przeraźliwe dreszcze, a MerQu dalej wydawał się być całkowicie niepotrzebny. Jedynymi trzeźwo myślącymi tu osobami byli Rose z Eonem lecz nawet jeśli bardzo by chcieli to nie uda im się przetransportować dwójki niezdolnych do poruszania się towarzyszy do odległego na około tysiąc jardów miasta Gimouth. Sytuacja z każdą następną chwilą stawała się coraz bardziej beznadziejna. Gdyby nie to co zdarzyło się chwilę później nie wiadomo jak by sprawy się potoczyły.

W oddali słyszeć było nerwowe rżenie koni. Odgłosy stawały się bardziej wyraźne i dobiegały chwila za chwilą z mniejszej odległości. Pięć minut później naprzeciw tartaku na drodze zatrzymała się drewniana kareta ciągnięta przez dwa konie. Jeden z nich był całkowicie spłoszony. Woźnica zszedł z karety i podszedł do przestraszonego konia klepiąc go czule po grzbiecie i uspokajając go. Nie zauważył na razie piątki podróżników, która stała przed tartakiem, gdyż był do nich odwrócony plecami. To był idealny moment do działania, możliwe, że i jeden jedyny, którego żal było nie wykorzystać. Tym bardziej zważywszy na rozpaczliwą sytuację w jakiej znajdowali się bohaterowie.

Rose - 2014-09-26 23:13:28

Usłyszawszy przekleństwo z oddali Rose ucieszyła się w duchu, a na jej twarzy pojawił się znowu mały zadziorny uśmieszek. Zrozumiała, że jednak coś udało jej się trafić, więc na celność narzekać nie musi. Gdy usłyszała w oddali konie, spojrzała przez ramię na karetę, następnie zwróciła się w stronę Eona słowami: "To co teraz robimy?" Podeszła bliżej utrzymując kontakt wzrokowy. Rose była o wiele niższa od mężczyzny, więc jej głowa była skierowana lekko ku górze, przez co jej szeroko otwarte, troszkę wystraszone oczy, wydawały się jeszcze większe. Z natury była nieśmiała i uległa, więc decyzje wolała pozostawić kompanowi. Czekając na odpowiedź uniosła ręce ku twarzy i chuchnęła w nie delikatnie, pocierając z zimna jedną dłoń o drugą.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-09-28 00:01:56

Słysząc gniew przeciwników, Eon się rozradował. -Sprawdź. Jak będzie tam leżeć ranny, oczy wydrap. Lepiej by żył, ale martwego prościej "przekonać" do odpowiadania hahaha. Powiedział cicho do kruka wysyłając go w podróż, jednocześnie rejestrując pytanie kobiety.-Dyshonorem uznać by, jeślibym ich zostawić na ofierze nocy. Lepiej przenieśmy szlachcica do karczmy. Panienko Rose, jeśli dobrze wiem, panna w karczmie mieszkała, może jak panienka poprosi, przenieść czarodzieja pomogą, a przynajmniej opiekę zapewnią, gdy my ruszymy? rzekł Eon, ale nagle usłyszał wóz.  Gdy się zbliżył rzekł do towarzyszy -Broń schowajcie, ale lepiej trzymać ją pod płaszczem. Mogą być powiązani z podpalaczami. po czym pomyślał jeszcze tylko " Dobrze by było gdyby zaatakowali. Nawet jeśli konie zemrą, transport będzie przedni. ". Gdy tylko zobaczył człowieka, szybko zdjął kaptur by nie budzić poczucia zagrożenia nadmiernie, modląc się w duchu, aby nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że włosy jego miast barwy czerwonej były czarne, ze szmaragdem wplecionym. Starając się nadać głosowi pogodny, przyjazny głos rzekł do nieznanego człeka - Witam Waść, raczył by pan pomóc? , jednocześnie zastanawiając się, jakim wysiłkiem była by kościenna karoca.

KarczemnyNozownik - 2014-09-28 20:55:10

Bohard oparty o ścianę dumał nad swoim życiem i nad tym dlaczego coś tak idiotycznego jak burza w ogóle istnieje, kiedy to do jego uszu dotarło wesołe "Kurwa mać" z oddali. Uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie. - No panienko Rose, jestem pod wrażeniem. Nie spodziewałem się iż cokolwiek ów strzała trafi z takiej odległości, a jednak zostałem mile zaskoczony. - W sumie Bohard był w pewien sposób z niej dumny, na początku myślał, że będzie ona tylko  dobrym towarzystwem dla nich, ale najwyraźniej i ona posiadała swój przydział przydatnych umiejętności.
Podszedł do Eona i Rose którzy rozmawiali o rannym, jednakże nie zabrał głosu, wolał posłuchać ich propozycji dalszych działań niż dzielić się własnymi. Czegokolwiek by nie wymyślił, przeszkadzałaby mu w wykonaniu tego burza. A najgorsze było w tym wszystkim to, że przez jeden kaprys natury, Bohard był wszystkim zbędny, i to niestety tak długo jak chmury na niebie ciskają piorunami. Niestety nikt nie jest w stanie określić kiedy burza się skończy, ale na pewno nie za szybko.
Chwilę później, kiedy to już wszyscy usłyszeli nadciągający wóz, zgodnie z trafną propozycją Eona, schował swoje noże jednak upewnił się, że w nagłym wypadku będzie je mógł natychmiast wyjąć. Następnie obserwował bacznie rozmowę Eona z woźnicą czekając na rozwój wydarzeń. Dobrze byłoby mieć transport, chociaż trochę czyjejś krwi ulać nikomu by nie zaszkodziło...

Poza grą:
Jestem zmuszony przez najbliższy czas pisać posty z komórki,  wybaczcie mi brak kolorków, chaotyczne składanie zdań i ewentualne literówki. Wydaje mi się, że lepiej napisać to tak niż czekać na możliwość wejścia na komputer, blokując rozgrywkę w międzyczasie.
~ Nie ma problemu, ja będę dodawał kolorki ;) / lawsford

lawsford - 2014-10-21 00:49:26

MerQu przez cały czas stał z boku, jakby nieobecny. Z zadumania wyrwał go krzyk jednego z przestępców, który prawdopodobnie został trafiony strzałą panienki Rose. Widocznie odezwał się w nim instynkt samozachowawczy północnych wojowników, gdyż na dźwięk przekleństwa, które przerwało na chwilę odgłosy potężnej burzy, w jakiej na ich nieszczęście trafiło im się znaleźć zacisnął nerwowo wielkie, włochate dłonie na stalowym młocie bojowym o drewnianym trzonie, który dzierżył z dumą, jak to w zwyczaju miała ludność zamieszkująca najbardziej oddalone na północ ziemie w kraju. Tam gdzie słońcem można napawać się zaledwie przez kilka godzin, gdzie ciśnienie oraz temperatura są tak niska, że słabi, nieprzystosowani do takiego klimatu ludzie giną tam w przeciągu dwóch dób, doznają odmrożenia kończyn, paraliżu, trwałych zaburzeń czucia, niedotlenienia.. niektórym jednak udaje się wyjść stamtąd w miarę cało. W większości przypadków kończy się to jednak dożywotnią nyktofobią czy bardzo poważnych problemów z oddychaniem w miejscach o bardziej umiarkowanym ciśnieniu. Północ to nie miejsce dla mięczaków. Jedynie twardzi mężowie potrafią przeżyć w zamrożonych w lód wielkich, stromych górach. Nawet w miastach nie ma łatwo. Tamtejsi ludzie jednak przystosowali się do surowego klimatu swojej ojczystej ziemi i żyją tam po dziś dzień. MerQu był jednym z takich ludzi. Może i był odporny na mróz, zahartowany i chętny do walki, jednak ulewa na jaką trafili z pewnością nie wpływała korzystnie na jego osobę. Brodaty towarzysz wyglądał niezbyt korzystnie w zmokłej niedźwiedziej skórze, jaką nosił i splątanych długich włosach, na których nie dałoby się znaleźć choćby jednej suchej nitki. Na dodatek śmierdziało od niego mokrym psem. Jemu to najwidoczniej nie przeszkadzało, natomiast reszcie drużyny, owszem. - Na brody wszystkich bogów, dajcie mi te łajzy, a pożałują! - zagrzmiał nagle wojownik. Gwałtowna zmiana jego postawy była dla reszty nielicha zaskoczeniem. Wcześniej cichy i nieskory do pomocy, bezradny pijaczyna, teraz ochoczo aprobujący do walki. Stan w jakim znajdował się MerQu sprawił, że wrażenie jakie chciał wywołać na swoich kompanach nie było w rzeczywistości takie jakie chciałby uzyskać. Zaskoczenie z zażenowaniem - tak można by określić odczucia pozostałych członków drużyny, którzy teraz z otwartymi szeroko oczyma przyglądali się jak przemoknięty nord wymachuje na prawo i lewo wielkim młotkiem obwieszczając wszem i wobec, że załatwi każdego, którego zaraz spotka.

Woźnica brodząc w wodzie głębokiej prawie że do kolan kucnął przy spłoszonym koniu i zaczął szukać rękami czegoś pod wodą, w miejscu gdzie znajdowały się kopyta konia. Zapewne coś znalazłszy wstał i podszedł do karety wyciągając z niej metalowe obcęgi. Wrócił do wałacha i po kilku chwilach operacji wyciągnął drewniany kołek, który zaklinował mu się między kopytem. Upewniwszy się, że koń nie będzie już sprawiał kłopotów i od tego momentu będzie spokojny odwrócił się i już zamierzał wrócić do karety, gdy usłyszał jakieś nawoływanie. Przestraszony rozejrzał się wokół szukając źródła, skąd dochodziło wołanie i wtem ujrzał wysokiego jegomościa w czarnym kapturze oraz towarzyszących mu trzech mężczyzn, jednego z wielkim kapeluszem na głowie i kamizelką, drugiego ubranego w niedźwiedzią skórę i trzymającego w gotowości wielki młot oraz trzeciego kompletnie nieprzytomnego, który był podtrzymywany przez podróżnika w płaszczu i tego w kapeluszu. Ostatnią osobą którą dostrzegł była panna o ciemnych włosach i wielkich oczach stojąca z boku. Jego wzrok powędrował nerwowo z chudej, bladej twarzy Eona na kipiącego energią norda z młotem bojowym w ręku, następnie zatrzymał się na wiszących na szyi Boharda i Rose chustach, którymi z pewnością wcześniej zakrywali sobie twarze. Wiedział już z jakimi ludźmi ma do czynienia.
Woźnica był starym człowiekiem, dosyć niskim i przygarbionym. Z brody zwisała mu długa biała broda, a na głowie założony miał wysoki czarny cylinder z włożonym do niego czerwonym piórem. W ręce trzymał lampę olejną, która oświetlała jego starą, zmęczoną twarz pełną licznych zmarszczek. Woźnica nie musiał się długo zastanawiać. Cisnął lampę wprost na Eona i żwawym krokiem wszedł na karetę biorąc do ręki wodze połączone z pyskami obu koni zaprzęgniętych do karocy. Sekundę później trzasnął cuglami dając koniom sygnał do startu.

Rose - 2014-10-23 21:26:44

Na widok niechętnego do pomocy woźnicy Rose załamała ręce. Bezczynnie patrzyła się na pojazd, który zaraz miał odjechać. "No to dupa" wyszeptała do siebie, jednak takim tonem iż któryś z kompanów na pewno to usłyszał. Nie miała ochoty krzyczeć, czy zawracać mężczyzny. Nie należała do osób, które lubią na siebie zwracać uwagę, wolała czekać, aż ktoś inny podejmie jakąś decyzje co robić. Ze stoickim spokojem stała w miejscu mając nadzieję, że inna osoba podejmie jakieś działanie. Znowu poczuła się bezradnie, zależna od otoczenia, nienawidziła się za to. Poprawiła jednak plecak i spojrzała po towarzyszach wzdychając lekko.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-10-24 22:59:12

Początkowo Eonowi żal było pomarszczonego niczym śliwka z gór Tygrysich starca. Jednak to odczucie wyparowało, gdy tylko zauważył niebezpieczny zamach z wypełnioną po brzegi oliwą, lampą. Zdążył się tylko lekko odchylić, nim woźnica wypuścił swą prowizoryczną broń. Nekromanta czuł w swych przywykłych do zimna kościach, że nie uda mu się uchylić dostatecznie szybko, więc postanowił opaść na kolano, tak aby lampa przeleciała mu nad głową. Jednak woźnica popełnił duży błąd atakując Żniwiarza - Kruki wydziobią ci oczy marna człeczyno! Twój duch będzie cierpieć! ryknął głosem, przepełnionym mrocznym gniewem i nienawiścią. Głos ten nie brzmiał do końca na ludzki, jakby dobywał się z samej otchłani nocy, aby upomnieć się o swą krwawą zapłatę. Eon rzadko popadał w taką furię, ale ktokolwiek usłyszał ten głos, nocy całej nie przespał. Lądując zgrabnie na kolanie, na szczęście akurat na fragmencie drobi pozbawionym błota, Eon szybko zaczął inkantację, wyzwalając mrok zamknięty w pierścieniu, wydając dziwny, skrzekliwy rozkaz, który można by przetłumaczyć jako " Konie mają pozostać! ". Jedno narazić się magowi, lub innemu czarownikowi. Ale gniew nekromanty czujesz nawet po śmierci. Eon obiecał sobie, że nauczy ten bezwartościowy wór psiego sadła, ile prawdy jest w tym stwierdzeniu.

KarczemnyNozownik - 2014-10-25 18:42:02

Był gotowy. Był na to gotowy od samego początku. Stary starzec w starych ubraniach na starej karecie próbował im uciec, a Bohard był na to nawet bardziej niż gotowy. Kareta jest idealną osłoną przed burzą, a Bohard doskonale o tym wiedział, nie pozwoliłby sobie na stracenie tak dobrej okazji do schowania się przed ogniem z niebios. Wykorzystując te kilka sekund pomiędzy trzaśnięciem lejcami a rozpędzeniem się koni, wyciągnął nóż spod kamizelki i rzucił nim w woźnicę, celując oczywiście w gardło lub głowę. Nawet nie patrzył czy trafił, nie było czasu do stracenia, wyjął następny i nim również cisnął w woźnicę. Nic nie stanie na drodze pomiędzy Bohardem a schronieniem od burzy.

Chciał spróbować rzucić jeszcze jeden nóż, tak jakby te rosły na drzewach, kiedy to zauważył jak jego towarzysz Eon zaczął coś czarować. Bohard uważał magię za coś zawodnego i niezbyt praktycznego, ale nigdy nie mówił że nie była skuteczna. Otóż była i to bardzo. Postanowił nie wypuszczać trzeciego noża ze swoich rąk, zamiast tego obserwował swojego towarzysza i zastanawiał się czego uda mu się dokonać.

lawsford - 2014-10-26 14:45:44

Nieprzytomny Rand puszczony przez Boharda i Eona, którzy jak dotąd go podtrzymywali wpadł w wodę głęboką do kolan i zanurzył się w niej całkowicie. Bohard wymierzył w starego woźnice, który ruszał już na swojej karocy i rzucił w jego kierunku dwa ostre jak brzytwa noże. Nie zdążył jednak zauważyć czy w niego trafił, gdyż odjeżdżająca kareta znalazła się pod takim kątem, że woźnica całkowicie się za nią skrył. Zanim jednak kompletnie odjechała Bohard usłyszał jak staruch czymś się krztusi. Wszystko było już pewne, celność nożownika kolejny raz go nie zawiodła.
Konie zaprzęgnięte do karety pogalopowały wzdłuż traktu chlupocząc kopytami o zalaną drogę. Gdyby karoca nie miała wysokich kół prawdopodobnie już by tam pływała. W tym samym czasie Eon ściągnął ukrytą za jego plecami wielką kosę i przyłożył ją sobie do lewej dłoni od wewnętrznej strony. Następnie szybkim ruchem pociągnął ostrzem po przekątnej dłoni, a w miejscu nacięcia puściła się obficie krew. Czerwone krople skapywały z ręki do wody, w której brodził Eon. Nekromanta przyłożył dwa palce lewej ręki w miejsce rozcięcia i zaczął malować swoją krwią jakieś dziwne znaki na kosie. Wszystkiemu temu przyglądał się MerQu z widocznym obrzydzeniem. Widać było, że lada moment puści pawia. W oczach Eona pojawił się przerażający błysk, wtem zaczął wypowiadać grobowym głosem, który nie należał do niego słowa:
- Súle tehta thúle vilya thúle yanta. Esse Joseph snaga skai at gimb. Snaga nwalme gûl thrak!
Gdy skończył nastała sekunda ciszy. Nastał lodowaty wicher, który zmroził wszystkim krew w żyłach. MerQu otworzył z przerażenia oczy, a z ust wyleciała mu para, która następnie ulotniła się w powietrzu. Na horyzoncie pojawił się ogromny piorun, lecz nie towarzyszył mu żaden huk. Wtedy wojownik z północy upuścił swoją broń do wody i pobiegł przestraszony w stronę najbliższego drzewa, aby następnie przy nim zwymiotować.
Przed Eonem pojawiła się zjawa, przeźroczysta i słabo widoczna. Wysoka na około metr, zgarbiona, unosząca się nad powierzchnią wody. W ręce trzymała łańcuch, który oplatał jej ciało w różnych miejscach. Twarz, o ile można to było tak nazwać miała podłużną, z wielkimi czarnymi i pustymi oczodołami i ogromnymi kłami w paszczy. Na kościste ramiona opadały jej długie białe włosy, a ręce zakończone były ostrymi i długimi szponami. Zjawa popatrzała się na jej przywoływacza, a on powiedział do niej tym samym głosem co wcześniej: - Hwesta!
Zjawa pomknęła w kierunku, w którym odjechała karoca i straciła się bohaterom z oczu. Rand wstał spod wody krztusząc się kaszląc, odzyskał przytomność. Nagle znad przeciwka usłyszeli kolejny chlupot kopyt i ujrzeli nadjeżdżającą karocę. Konie rżały i w popłochu biegły ile sił w nogach. Drogę zagrodziła im ta sama zjawa, która niespodziewanie pojawiła się przed nimi. Dwa wałachy stanęły dęba dwa metry przed nią rżąc przeraźliwie. Zjawa odwróciła głowę w kierunku Eona i zaraz potem rozpłynęła się w powietrzu. Konie dalej wierzgały, jednak nie ruszyły dalej. Kareta zatrzymała się dokładnie w tym samym miejscu, z którego wcześniej ruszyła. Nieżywy woźnica siedział na swoim miejscu oparty o drewnianą ściankę karocy. Jego twarz była całkowicie pokryta krwią. Z rany na szyi, w którą wbity był jeden z noży Boharda sączyła się gęsta czarna maź. Drugiego noża nigdzie nie było, cylindra starego woźnicy również.

Rose - 2014-10-26 23:24:42

To co Rose zobaczyła zrozumiała dopiero parę minut po zdarzeniu. Zrobiła kilka zdecydowanych kroków na przód, aby na własne oczy przekonać się co zaszło. Dziewczyna nie przywykła nadal do śmierci tym bardziej w tak brutalny sposób, jednakże nie mogła okazać słabości i powoli zbliżała się do powozu. Zabicie kogoś, kto próbował Ciebie zabić, wroga, nie było tym samym co zabicie bezbronnej osoby, której się nie znało. Starając się nie okazywać emocji zaczęła wchodzić na miejsce woźnicy. Szybkim ruchem wyciągnęła nóż z jego gardła odrzucając go. Narzędzie opadło do wody obok karocy wydając cichy plusk, gdy dziewczyna zwróciła się do Boharda-"To chyba należy do Pana.". Przeszukała z lekkim obrzydzeniem zwłoki, zabierając do torby parę rzeczy, po czym szturchnęła ciało, które bezwładnie opadło z siedzenia. Beznamiętnie rzekła do reszty towarzyszy: Mógłby ktoś mi pomóc go wyrzucić? Jak dla mnie jest trochę za ciężki...

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-10-27 15:31:45

- Jasne panienko, już idę. odrzekł Eon. "Poszło gładko, ale już wiedzą żem należy do Nocy. Może lepiej zniknąć? " rozmyślał Żniwiarz. nim podszedł pomóc panience Rose, wyciągnął szybko sztylet Boharda z wody ze słowami -Żadna stal nie powinna tak skończyć. Zaraz go waści oddam, tylko dopełnię com obiecał. . Pomimo dużej ilości krwi, nekromancie potrzebna była krew utoczona przez niego. Mamrocząc w swej mowie podszedł do ciała i utoczył odrobinę krwi od martwego woźnicy, do uprzednio wyciągniętej fiolki, po czym ze swojej krwi narysował dziwny spiralny symbol. Na zakończenie dodał głośniej - Snaga! , kończąc swój mroczny rytuał. Po wszystkim, odciął pas czystej tkaniny z ubrań woźnicy , zaparł się i pociągnął zwłoki, które wpadły w błoto z pluskiem. Następnie rąbnął nożem w karetę, wbijając go dostatecznie aby ten się utrzymał - Oddaję. Zna się ktoś może na wierzchowcach? A tymczasem dowiem się co z podpalaczami.  rzekł do towarzyszy, jednocześnie obwiązując skaleczenie na ręce. - Druchu mój gdzieś ty? Prowadź! ryknął do kruka. Dźwięki jakie z siebie wydał też były upiorne, acz równać się nie mogły z jego gniewem. - Zacna kompanie to jeszcze nie koniec, czekać nas może ino jeszcze walka z podpalaczami, przez których mój humor prysł, Rand leży jak długi, pan Bohard walczyć z samym sobą musi, a panienka Rose może się przeziębić! rzekł bardzo poważnym tonem, zwłaszcza fragment o Bohardzie, ponieważ tymi słowami nie chciał go upokorzyć, a jeno wyrazić że wszyscy tracą przez antagonistów. Jedynie gdy mówił o Rose, można było wyzuć o wiele większe wzburzenie. Jednak po swym słowach roześmiał się głośno, a w jego śmiechu dało się wyczuć tę inność co wcześniej. Zabezpieczył w swym dobytku fiolkę, aby dopełnić zemsty w przyszłości, po czym wpakował do karety dobytek. Patrzył w stronę, w którą odleciał jego towarzysz, oczekując na reakcję drużyny.

KarczemnyNozownik - 2014-10-28 21:33:36

- Za takie rzeczy w co drugiej wiosce wieszają, a w co trzeciej palą na stosie. - Rzekł do Eona, bardziej żartobliwie aniżeli wytknąć. Zastanawiał się na ile tak naprawdę stać Eona, ale skoro trzeba było upuścić juchy kiedy tylko chciało się magicznie podrapać po dupie, to nie mogło to być dużo...
Bohard zmarszczył brwi i bacznie obserwował to co jego towarzysze czynią z jego kochanym sztyletem. Najpierw nóż wylądował w kałuży błota, następnie został uratowany przez Eona za co chciał już go pochwalić, ale ten zaczął używać go do swojego rytualnego uga buga a na sam koniec wbił go szpicem w twarde drewno. Już swoją drogą, że specjalnie wyważone noże, tak aby można było nimi porządnie rzucać, nie są byle czym i nie można ich kupić ot tak u byle piczykłaka ze straganu. Bohard te akurat niekoniecznie kupował za swoje pieniądze, problem polegał na tym, że był do nich cholernie przywiązany i nie mógł sobie pozwolić na to aby każdy robił z nimi co chciał. Podszedł do wozu i wyciągnął wbity nóż - Tak na przyszłość, noży nie dotykamy chyba że komuś podoba się mina jaką robi nasz miły kolega woźnica. - Tu wskazał palcem na twarz zabitego woźnicy którego truchło leżało teraz w błocie. Jego twarz wyrażała to co wyrażałaby twarz typowej ofiary poderżnięcia gardła, zaskoczenie i strach - A nie wspomnę już o myciu ich w błocie lub używanie ich samemu. Więc łapy precz. - W jego głosie dało się wyraźnie usłyszeć zdenerwowanie, mimo że przez niego tłumione. Ten jeden raz musiał im odpuścić.
Wytarł ostrze noża o ubrania truchła, po czym zaczął rozglądać się za drugim nożem. Starał się nie oddalać zbyt daleko, tak żeby nowo zdobyty wóz i jego kompani nie znikli mu z oczu.

Rand the Casime - 2014-10-30 09:53:35

No dawać panowie Wielki Rand się was nie boi! - wypowiadając te słowa Rand poderwał się na nogi i chwycił w dłonie swoje buławy. rozejrzał się przyglądając się temu jak jego towarzysze kończą pozbywać się ciała woźnicy, a Bohard oddala się od karocy. Rand od razu sobie uświadomił, że podczas starcia z tamtymi mężczyznami przegrał przez co poczuł się, że zmalał w oczach Panienki Rose a naprawdę liczył na miłą noc gdy już dotrą do miasta. zrobił parę niepewnych kroków i poczuł jak kręci mu się w głowie. Rand zatrzymał się bo  dotarła do niego przerażająca prawda nie dość, że głowa go boli tak jak by go ktoś mocno mu zajebał w tył głowy to jeszcze czuł nie ustające dudnienie pod czaszką. Zdziwiony tym dudnieniem zamlaskał i pouczył niesamowitą suchość w ustach. przerażony tym faktem krzyknął - Czy ktoś ma gorzałę bo zaczynam trzeźwieć! - Nie czekając na ich odpowiedź ruszył w stronę karety. zatrzymał się koło ciała woźnicy zastanawiając się czy ma on gorzałę, ale po chwili zrezygnował z przeszukiwań go przecież Eon miał o wiele lepszą niż ta którą mógł znaleźć przy truchle woźnicy. Zamiast tego wspiął się na karoce siadając koło panienki Rose -  Czy mogła by Panienka Spojrzeć co się stało mi w głowę bo strasznie boli - Jeśli nie udało się jej przypodobać za  pomocą wizerunku nieustraszonego maga(bo ten został zniszczony przez tych podstępnych ludzi z tartaku) to spróbuje się przypodobać za pomocą rozmarzonego poszukiwacza przygód pełnego chęci by pomóc innym, a zarazem próbującego udawać tajemniczego zawadiackiego maga. jako, że tajemniczy mag zniknął trzeba pokazać te drugie wrażliwe "ja", więc  spojrzał na ciało woźnicy i powiedział - A cóż się stało, że ten biedny człowiek rozstał się z życiem? - tak szczerze to gówno go ten człowiek obchodził, ale znał się na kobietach (przynajmniej miał taką nadzieje ) i wiedział, że Panienka Rose raczej nie była przyzwyczajona do oglądania jak człowiek umiera, bo ciała leżące martwe koło gospody to na pewno nie raz widziała więc, postanowił zagrać na emocjach które odczuwała podczas tego spektaklu śmierci wykonaniu Boharda jak wnioskował Rand po tym odpowietrzniku w krtani. Mag dalej siedział na ławce woźnicy czekając na reakcje Rose, pociągnął nosem i poczuł odór czarów zbyt bliskich dziedzinie nekromancji by Rand mógł się pomylić, mimo to nie zareagował w żaden sposób przecież osoba nimi się posługująca miało go zaraz poczęstować świetną wódką więc, dlaczego niby Rand miałby mu coś wypominać.

lawsford - 2014-11-02 02:17:52

Czarny kruk Eona szybował po ciemnym niebie goniąc bandę rozbójników pędzących wzdłuż zalanej wodą drogi na swoich wierzchowcach. Potężna wichura zdmuchiwała go na prawo i lewo, a lodowaty deszcz obijał mu się o skrzydła. W końcu udało mu się do nich dotrzeć, trzech bandziorów ubranych w długie szare peleryny z szerokimi kapturami znalazło się około pięćdziesiąt jardów przed krukiem. Wtedy usłyszał potężny głos jednego z nich - Uważaj, jest już blisko.. Poinformowany drugi bandyta odwrócił się w stronę nadlatującego ptaka i ściągnął zza pleców wielką drewnianą kuszę. Kruk świadomy niebezpieczeństwa zrobił unik przekrzywiając ciało i odleciał w bok. Wtem wiatr zawiał z przeciwnej strony niosąc ze sobą zacinający deszcz i nadlatujący kruk zawisł na moment w powietrzu nie potrafiąc się przebić przez srogi podmuch. Wykorzystując nadarzającą się okazję kusznik wystrzelił celując prosto w czarnego kruka. Ptaszysko zaczęło rozpaczliwie trzepotać skrzydłami bezsilnie próbując wydostać się z potrzasku. Bełt przeleciał mu nad skrzydłem rozcinając skórę przy grzbiecie i zniknął wśród otchłani szalejącej burzy.

Bohard obszedł karocę i zaczął szukać swojego noża wypatrując go w mule jaki nazbierał się w spadającym deszczu. Czuł, że w butach ma pełno wody i czuł także, że nie wyjdzie im na zdrowo ta podróż. Z zaczerwienionego nosa ciekł mu ciepły katar kiedy schylał się i na ślepo szukał z nadzieją swojego dobytku w ciemnej wodzie. Błyskawica pojawiła się na zachmurzonym niebie i głośno zagrzmiało. Bohard odskoczył do tyłu i zamarł w miejscu sparaliżowany strachem. Źrenice rozszerzyły mu się nienaturalnie mocno kiedy spojrzał na biały błysk przeszywający niebo. Stał tak jak wryty w ziemię przez dobre parę minut, aż nie ujrzał tego.. Na wystającym znad wody wielkim korzeniu pobliskiego drzewa leżał czarny cylinder z czerwonym piórem, a w niego wbity był nóż Boharda.

MerQu wyszedł zza któregoś z przydrożnych drzew cały upaprany we własnych wymiocinach i na widok przytomnego Randa strasznie się ucieszył. - Druhu! rzekł wesoło całkowicie zapominając o tym zdarzyło się tutaj kilka minut wcześniej. Jak już kiedyś wspomniał w walce przeciwko czarodziejom jest on całkowicie bezużyteczny.. A teraz również okazało się, że w walce obok towarzyszy posługującymi się magicznymi sztuczkami, zaklęciami czy rytuałami również nie można od niego oczekiwać jakiejkolwiek pomocy, ba, tak właściwie to jedyne co robi to zawadza. Brodę i wąsy sklejone miał ze sobą żółtymi rzygami, a mokre włosy opadały mu z głowy na ramiona. Wrócił w miejsce, gdzie upuścił swoją broń i zaczął jej szukać. Trochę mu to zajęło zanim udało mu się odnaleźć jego wielki młot bojowy. Gdy podniósł rozczochrany łeb ciesząc się ze znaleziska jego szczęście zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Spojrzał wystraszony na Eona i zamarł.

Ponury Żniwiarz w tym samym czasie podszedł do karocy, otwarł jej małe drewniane drzwiczki i wrzucił doń swój bagaż. Następnie obrócił się i zawołał swojego kruka kiedy to ktoś wymierzył mu cios zza pleców. Uderzenie nie było zbyt mocne, jednak wystarczające aby urósł mu malutki guz na głowie. Spojrzał za siebie klnąc pod nosem i wtedy ujrzał w drzwiach karety ubraną w białą jedwabną suknię damę, trzymającą w ręku wyrwaną deskę, którą uprzednio walnęła Eona w czubek łepetyny. Kobieta była piękna i młoda, może kilka lat starsza od Rosaline. Twarz miała przypudrowaną na biało, policzki lekko różowiutkie, a usta pomalowane czerwoną szminką. Jej długie kręcone blond włosy związane były z tyłu głowy w gruby kok, a po bokach opadały swobodnie na wysokość szyi. Drugą ręką podtrzymywała sobie suknię, aby ta nie ubrudziła się dotykając podłogi karety. Jedwabna szata miała mocne wcięcie w talii i gorset, była zdobiona na złoto, dekolt przewiązany miała również złotym sznurowadłem, natomiast na ramionach wyszyte miała z obu stron dębowe liście koloru brązowego. Dama wpatrywała się z przerażeniem w oczach w mężczyznę, któremu sekundę temu przyfasoliła w głowę drewnianą deską. Wtedy nadlatujący kruk zakrakał, a jego głos zniknął gdzieś w huku jaki towarzyszył kolejnemu piorunowi. Kruk z ledwością wylądował na ramieniu Eona. Z grzbietu przy lewym skrzydle kapała mu krew. Również w tym miejscu pióra miał wystrzępione we wszystkie strony. Wyglądał na okropnie zmęczonego.

Rose - 2014-11-04 18:33:24

Rose odwróciła się do Randa i nie okazując emocji odpowiedziała : "Zasłużył sobie". Po czym zeskoczyła z miejsca woźnicy kierując się ku koniom. Pogłaskała lekko po szyi jednego z nich, który wydawał jej się wyjątkowy, starając się go uspokoić, gdyż nadal był przerażone zaistniałą sytuacją. Tak bardzo miała ochotę dosiąść go i galopować hen daleko, jednak w tej chwili nie było to możliwe. Poczuła, że ogier ją polubił, gdyż prychnął, postukując kopytami w miejscu. Po tym dotarło do niej czym ów koń zawdzięcza swoją wyjątkowość. Umaszczeniem a także postawą przypominał pierwszego konia Rose. Dziewczyna nie chcąc się rozklejać, wyparła wspomnienia, po czym zaczęła oceniać stan reszty koni. Już miała wsiadać do karocy, gdy przypomniała sobie o liście, który znalazła przy ciele woźnicy, opierając się o powóz zaczęła go czytać.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-11-06 18:48:12

Ból głowy od razu znikł, gdy tylko ujrzał jego przyczynę. "Pomimo że włosy koloru zboża, najlepszą barwą nie są, ale dla tej niewiasty zrobię wyjątek! A kto by się przejmował takim szczególikiem jak przyjacielskie pacnięcie w łepetynę?  ".  Eon czym prędzej złapał deskę, wyrywając ją z nienawykłych do pracy i wysiłku delikatnych dłoni panienki. - Wybaczy śliczna panienka to najście, ale ten typ śmiał mnie zaatakować, gdy nasza zacna kompania w potrzebie. Niech Panienka się uspokoi, krzywdy od nas nie zazna! powiedział Eon zachrypniętym głosem, od którego aż biła szczerość, i uczucia, jakie zaczął żywić do ślicznotki. Gdy nagle Żniwiarz usłyszał przyjaciela. -Śmiecie zapłacą za to swymi marnymi duszami! Pożrę ich kości, przeklnę ich dzieci, porąbie ich matki, zhańbię córki... ryczał wściekły nekromanta nie-Jego głosem. Po czym widząc reakcję towarzyszy, oraz ślicznotki Eon powiedział już w miarę spokojnie, choć ciągle czuć było w jego słowach tą nieludzkość. = Wybaczcie mi, ale towarzysz ten drogim mi, w niemowlęciu życie mi poratował. A ci co cię tak Randzie załatwili, śmieli go postrzelić. Przysięgam na samą Noc, jak ich dorwę... Nekromanta nie czuł potrzeby kończyć groźby. Złapał rannego kruka, po czym zdarł pas ubrań z woźnicy, w miarę czysty, i zaczął go polewać alkoholem z piersiówki. Później to samo zrobił z raną kruka. -Nie martw się eleganciku, to była moja porcja, a zaraz dla zdrowia poleję Ci i chętnym ze sobą na czele nową kolejeczkę. powiedział obwiązując kruka. Potem następnie złapał swoje rzeczy i szybko wyciągnął wpół pełną butelkę swej najlepszej wódy. - Rose lub ty ślicznotko, kolejeczkę? A właśnie, cudna dziewko, zwę się Eon Dragness i też jestem szlachetnej krwi. Panienka jak się zowie? powiedział już swym normalnym tonem.  -Tych łotrów potem odnajdziemy, a bestia czekać nie może. Ruszajmy do miasta! Jeśli panienka za bardzo się nas lęka, mam lekarstwo, które zmieni nas w jeno zły sen. powiedział nekromanta umieszczając pod ręką nagrobnik, i rozsiadając się wygodnie naprzeciw panienki.

KarczemnyNozownik - 2014-11-07 22:38:18

Burza, choć tak mu nieprzyjemna, ten jeden raz okazała się być pomocna, kiedy to stalowe ostrze odbiło niebiański ogień, zdradzając miejsce gdzie ów nóż się znajdował. Szybko podbiegł do niego i go wyrwał z kory drzewa - Moje kochane, jakbym Cię zgubił to ujebałbym wszystko w okół... - wyszeptał, uważnie obserwując powierzchnię noża. Nic, zero krwi, kompletne pudło. No trudno, czas wyciągnąć z tego wnioski i dodać to do swojego doświadczenia, w przyszłości nie zamierzał już spudłować.
Wrócił do reszty i kiwnął głową do Randa aby powitać go z powrotem wśród przytomnych a następnie podszedł do woźnicy i urwał trzy kawałki mniej niż bardziej brudnego materiału, po czym użył jednego aby wysmarkać nos. Nie mógł sobie pozwolić na ubrudzenie jego jedynej chusty, a nie był w humorze szukać następnej. Zużyty kawałek wyrzucił, celując mniej-więcej w truchło a pozostałe wsunął do kieszonki w kamizelce.
Po wylaniu wody z butów, spojrzał na panienkę Rose. Coś czytała, najwyraźniej należało to do trupa, bo papier lekko ubłocony, ale nie mogło to być przecież dla nich w żaden sposób ważne.

Wyjął jeden z noży, któryś z tych nie użytych w tej walce i podszedł do karocy - Mogłaby łaskawie dama umożliwić mi wejście do środka? - rzekł do kobiety która wcześniej zdzieliła Eona w czerep, oraz zacisnął mocniej dłoń na nożu - Oczywiście że mi pani to umożliwi, nie ma pani powodu aby podziwiać swoje własne jelita, nieprawdaż? - odchylił swoją chustę ujawniając szeroki uśmiech typowego mordercy, następnie wszedł ostrożnie do środka, nie tyle aby wszystko złupić, a raczej aby poszukać wskazówek dokąd ów pojazd zmierzał. Starał się wejść ostrożnie, nie spodziewał się nikogo zdolnego dobrze się bronić, skoro to kobieta musiała wyjść i się bronić, ale ostrożności nigdy za wiele. Zresztą, nie słyszał płaczu i wrzasku dzieci, więc tych pewnie również nie było. Co najwyżej jakieś ciepłe kluchy w roli męża, które również co najwyżej klepną w głowę deską, jednak mimo to, ostrożnym być trzeba i na wszelkie nagłe ataki starał się być przygotowany.

Rand the Casime - 2014-11-08 20:47:43

Rand uśmiechnął się, bo już wiedział, że jednak zna się na kobietach. Zeskoczył z kozła i podszedł do Rose od tyłu i spróbował objąć ją ramieniem, nie liczył przy tym, że mu się uda po prostu to był jedyny szczery gest okazania wsparcia dla roztrzęsionej wydarzeniami Panienki Rose jaki wykonał Rand dzisiejszego wieczoru. - Może i na to zasłużył, ale na pewno nie był byle kim nieprawdaż -  w tym momencie Czarnowłosy zobaczył jak Eon obrywa w głowę i po chwili rozmawia z kimś wewnątrz karety, po czym ku przerażeniu Randa MARNOWAŁ WÓDKĘ na kruka! Tak bardzo chciał zbesztać Żniwiarza za to co robi, ale nie mógł, bo zepsuł by taki ważny moment  w urabianiu sobie Panienki Rose.  Zwrócił się ponownie do swojej towarzyszki - Nie łatwo jest opanować emocje nawet jeśli się bardzo chce, ale każdy tak ma za pierwszym razem i za kolejnymi także - miał nadzieje, że Panienka Rose jest jedną z tych, które mimo chęci bycia twardą zastawiły w sobie coś niewinnego coś co teraz powinno dojść do głosu i przyjąć ten uścisk i słowa pocieszenia i po prostu pozwolić się uspokoić szczególnie teraz, gdy  skorzystał ze swojego najspokojniejszego głosu przepełnionego uczuciem zrozumienia dla dla niej i sytuacji w jakiej się znalazła. Na zachowane Boharda mimo tego, że wydawało się Randowi zbyt obcesowe i chamskie w stosunku do kobiety, która według tego co wychwycił ze słów Eona(Marnotrawca wódki! Kruki same potrafią leczyć swe rany!) była szlachcianką, możliwe nawet, że bardzo pomocną szlachcianką, ale rozwiązanie tego  braku kultury u ich jakże przyjacielskiego nożownika zostawił już w rękach marnotrawcy wytwornych trunków wszakże on miał coś ważniejszego do roboty.

Poza Grą
Co do mojego zachowania do Rose to proszę mistrzu nie zabij mnie jej "Złota Tarczą". po prostu Rand taki jest.
P.s Rose nawet jeśli zwaliłaś tego trupa sama z wozu to mam nadzieje, że zostało w tobie coś z niewiasty - zrozpaczony Rand (Idź spać Rand jesteś pijany XD)

lawsford - 2014-11-12 12:43:43

Rosaline oparła się o powóz i wyciągnęła z kieszeni zwitek pergaminu związany czerwonym sznurkiem, ze złamaną pieczęcią z wosku, na której widniał herb rodu Wolfbinder - dwa wyjące wilki. Wolfbinderowie to chorążowie Strathkeldów, zamieszkują tereny na północny-wschód od Berhalu nazwane Wilczymi Wzgórzami. Ich historia sięga pradawnych czasów. Według wierzeń lokalnych ludzi przodkami tegoż rodu było plemię, które zawarło pakt z wilkami. Rose odwiązała sznurek rozwijając rolkę białego pergaminu. Na samym początku widniał napis "Droga Lady Margaret.". Deszcz padał szybko i nieprzerwanie, przez co na liście zaczęły pojawiać się małe plamki ze spadających kropel. Dziewczyna już miała się zabierać do czytania, gdy podszedł do niej Rand, od którego nieprzyjemnie śmierdziało alkoholem i z zamiarem pocieszenia spróbował ją do siebie przytulić.

Przestraszony MerQu z ulgą przyjął to, że Eon olał go całkowicie i wszedł do karocy nie spoglądając na niego ani razu. Brodaty Nord przeraźliwie bał się magii i wszelkiego rodzaju magicznych sztuczek, jednak to co zobaczył kilka minut temu wzbudziło w nim taki lęk, jakiego jeszcze nigdy przedtem nie zaznał. I co on biedny teraz pocznie? Przerażająca postać Eona będzie mu towarzyszyła przez całą tą podróż. "A może by tak.. czmychnąć właśnie teraz, gdy nikt nie patrzy? Jaki im ze mnie pożytek.." pomyślał zdesperowany MerQu. Nie potrafiąc podjąć właściwej decyzji wojownik obszedł karocę, stanął nad truchłem woźnicy i z impetem uderzył je swoim wielkim młotem, aby odreagować. Impulsywny, humorzasty, ale również bojaźliwy MerQu często miał problemy z własnym sobą. Gdy zdarzały się sytuacje, w których bywał całkowicie nieporadny w akcie bezsilności momentalnie stawał się osowiały i niepomocny lub uciekał się do użycia siły na wszystkim, co znajdywało się w jego otoczeniu, po to, żeby się wyżyć. Żelazny młot z potężną siłą wbił się w martwe ciało mężczyzny rozbryzgując na wszystkie strony jego szczątki. Nie dość, że MerQu był już zafajdany własnymi rzygami i błotem to teraz akcentu dodawała mu jucha kompletnie już zmasakrowanego trupa.

Bardziej niż owy wojownik z północy wystraszona była jasnowłosa niewiasta, która doznała właśnie tak wielkiego szoku, że zrobiła kilka kroków w tył, osunęła się po ściance karety na podłogę i zaczęła przeraźliwie szlochać. Nawet cała zapłakana i z rozmazanym makijażem wydawała się Eonowi nienaturalnie piękna. Za jakie grzechy przyszło jej znaleźć się w takiej sytuacji? Jej najdroższego przyjaciela, starszego pana, który służył jej i jej rodzinie na dworze, Afreda, zabiło pięciu rozbójników. Nie dość, że jej serce przeszywał okropny ból po stracie jakże ważnej jej osoby, to jeszcze zmuszona była patrzeć jak owi ludzie pastwią się nad jego martwym ciałem. - To tylko zły sen... - powtarzała po cichu, a kolejnym słowom towarzyszyły coraz to mocniejsze pociąganie nosem i nieprzyjemny histeryczny płacz.

Rose - 2014-11-17 18:45:30

Gdy tylko ręka Randa znalazła się na jej ramieniu, odepchnęła ją, mierząc go przeszywającym spojrzeniem. - Co ty sobie Rand wyobrażasz? Nie jestem jakąś tanią nierządnicą! - odrzekła po czym, obróciła się na lewej stopię wymierzając prawą solidnego kopniaka z kolana w podbrzusze. Rose była naprawdę kruchą dziewczyną, dlatego mimo iż kopnięcie było naprawdę dobrze wyprowadzone to mężczyzna tylko lekko zgiął się. Tyle jednak wystarczyło, by zbliżył się wzrostem do dziewczyny. Nastrój Rosaline diametralnie się zmienił, uśmiechnęła się szczerze widząc małe podburzenie na męskiej dumie. Rozweselona rzuciła tylko: Teraz mi nie przeszkadzaj dobrze? Muszę coś sprawdzić, może później poświęcę Ci troszkę uwagi.. Odeszła parę kroków, by na nowo zacząć czytać list.

InkwizytorSzalonyHollow - 2014-11-17 19:54:01

Eon doskonale wiedział, że ślicznotka może momentalnie zemdleć. Tak więc zdjął swój mokry płaszcz z kapturem. Oczom wszystkim ukazał skrywaną pod powłoką tkaniny, kolczugę z dziwnego, zielonkawego metalu. Odłożył ją na swój dobytek, po czym złapał pobliską, wygasłą lampę oliwną, po czym ją zapalił i powiesił. Sądził że w jego wyglądzie nie ma nic strasznego, i że pomoże tylko nawiązać kontakt z ślicznotką. Lampa nieprzyjemnie podkreślała jego bladą cerę, oraz dziwny tatuaż na poliku. W trakcie tej przygody, jego wygląd zdążył się zmienić parokrotnie. Aktualnie zarówno jego włosy jak i oczy miały barwę krwi. Nekromanta ułożył się w rogu karety, naprzeciw panienki i rzekł -Po co straszyć panienkę, skoro zapewniła nam schronienie przed tą irytującą burzą? Lepiej łyknijmy sobie jeszcze mości Bohardzie! rzekł nekromanta, licząc że jego kamrat wyczuję aluzję, którą czerwonowłosy starał się nasunąć mówiąc o schronieniu. Jednak powiedział to bez drwiny, licząc jedynie że da spokój ślicznotce. -Wybacz anielę, ale imienia twego niedosłyszałem. Burza musiała je zagłuszyć. Serce by mi pękło, gdyby coś ci musiało się stać. rzekł do panny, licząc że wreście mu odpowie. Upewnił się jeszcze że z jego małym towarzyszem wszystko dobrze. Wiedział że nic mu nie będzie, w końcu wiedział dość o krukach, i zaświatach, aby uznać że coś mu się stanie. Zresztą kruk sam mu to powiedział. - Rose niech Rand ci pomoże, acz wrazię potrzeby wołaj.  powiedział jeszcze Eon pociągając zdrowo z gwinta, ze smutkiem obserwując rozpacz ślicznotki. Po chwili jednak złapał przygotowany uwcześnie nagrobnik po czym położył go na kolanach ślicznotki. -To ci przyniesie ukojenie, i zamieni nas jeno w senne mary. Obudzisz się bezpieczna w mieście. Ale żeś nienawykła do takich specyfików, czekać cię będą nieprzyjemności, nic groźnego. Ale może lepiej poprostu pogadać?  rzekł Eon, całym sobą licząc że zaszczyci go rozmową dama. W myślał zaczął ja już przezywać Przestraszonym wróbelkiem.

KarczemnyNozownik - 2014-11-19 22:48:01

W sumie to co rzekł Eon miało sens. W jednym zdaniu udało mu się upchnąć aluzję do schronienia jak i alkoholu, co uspokoiło trochę Boharda który przyjmował jeszcze agresywne nastawienie po zbezczeszczeniu jego noża i po właśnie stoczonej "walce". - Eonie, masz rację, stało się właśnie więcej dobrego niż złego, a łyczka jak najbardziej nie odmówię. - Mówiąc to, wziął łyk alkoholu który dał mu nekromanta.
Rzucił tylko okiem na to co znajdowało się w karecie i dochodząc do wniosku, że nie ma w środku nic co mogłoby się im przydać*, postanowił sobie usiąść, w międzyczasie przecierając swój nos.
- Mój kolega ma racje, nic się pannie nie stanie, nie mamy powodu panny krzywdzić. - Rzekł, zadowolony z tego, że w końcu coś go chroni od burzy. - Po prostu zabierzemy się z panną, mamy nadzieję że takie wproszenie się nie będzie zbyt wielkim chamstwem z naszej strony. - Pozostawił już ich w spokoju, najwyraźniej spodobała się Eonowi, nie będzie im przecież przeszkadzał.
Następnie zaczął badać szkody. Noże na szczęście były w stanie "może być", jednak bardziej martwiły go przemoczone i ubłocone spodnie i buty które są już na tyle zniszczone od tego wszystkiego że przydałoby kupić nowe. A zaś nie jest to takie łatwe, ponieważ Bohard nie lubi wydawać pieniędzy, no chyba że na karczemne żarcie, to wtedy lubi.



POZA GRĄ
* - Lawsford, nic nie wspomniałeś o tym czy coś było w tym wozie, więc po prostu uznaję że nic nie ma i tyle :x
~ Bo nie ma ;) / lawsford

Rand the Casime - 2014-11-21 19:38:02

Rand zaśmiał się głośno i nie był to głos pijaka. Oczywiście Rand walił alkoholem, ale dzisiejsze przeżycia postawiły go na nogi, a to co martwiło go najbardziej to to, że Eon dzielił się wódką z Bohardem, a nie z nim! Spojrzał na panienkę Rose i rzekł Spokojnie Rose złość piękności szkodzi i nie musiała być pani taka nie miła wbrew pozorom nie jestem takim dziwkarzem za jakiego mnie Pani mam! oczywiście nie pachnę najlepiej, ale to nie powód by uważać mnie za jakiegoś seksualnego zwyrodnialca! - słowa ostre, ale konieczne. przecież nie można być ugodowy cały czas.dodatkowo Rand musiał pokazać, że uraziła jego dumę"swoją drogą duma to rzecz przez którą się ginie. Dlatego trzeba się jej wystrzegać."  - jego wzrok był zimny i nie miły i miał nadzieje, że odczuje jak mocno go ubodły jej słowa. wewnątrz Rand się śmiał "Ostra zadziorna i nie bojąca się zabijania! Kobieta wręcz wspaniała! " - te miłe rozmyślanie o Panience Rose przerwał impuls, który wiele razy ocalił go przez takimi głupotami jak zauroczenie "Trzeba się napić, bo się jeszcze za haha kocham haha" myśli te pojawiły się w głowie Rand dopiero, gdy stanął plecami do panienki i ruszył do drzwi od karety -  Eon do cholery łeb mnie boli nie masz czegoś do picia? - krzyknął i otworzył drzwi karety. w środku zobaczył chlejącego Boharda, Eona śliniącego się do szlachcianki jak i sam obiekt westchnień ponurego żniwiarza. Stał tak przez chwile w otwartych drzwiach i wlepiał swe spojrzenie w dziewczynę była ładna.  "ale nie tak jak Rose - kurwa gdzie ta gorzała!? za bardzo się w kręciłem!" po głupich myślach przyszło zrozumienie. TEN idiota proponował jej alkohol! Debil z trzech powodów!: 1 To nie mnie proponował tylko jej! 2. jej nie trzeba wódki tylko (mi) rozmowy i zachowania szlacheckiego czegoś takiego co zna i rozumie i wie jak się w tedy zachować!  po trzeci i najważniejsze TO NIE MI PROPONOWAŁ TĘ WÓDKĘ! Rand odetchnął głęboko i postarał się mówić tak by zabrzmieć choć trochę wiarygodnie:
- Niech jaśnie pani mi wybaczy. Nie świadom rzem* był, iż  to kareta wilczego rodu. Nie wybaczalnym jest śmierć Woźnego karety jaśnie pani. Gdy dotrzemy do miasta bo tam jak mnie mam Jaśnie panna zmierzała. Rozstrzygniemy sprawę przed lordem, a tym czasem proszę spróbować się uspokoić, jeśli ma pani jakieś pytania mój porucznik szlachetnie urodzony Eon "tu wstaw nazwisko" odpowie na pani pytania. A ty zwiadowco Botord na zewnątrz musisz się wytłumaczyć ze swych słów do szlachetnie urodzonej zanim w mieście postawimy cię za to przed lordem ! - "Kurwa co ja pierdole?!  naprawdę potrzebuje wódki tak trzeźwy nie byłem od dawna!" - spojrzał na Boharda i miał nadzieje, że ten zrozumie dlaczego przekręcił jego imię i dlaczego tak się zachowuje. przecież jasnym było, że zabić dziewczyny nie mogą  po za tym jak dostanie się na audiencje u lorda miasta to mają przejebane! dla tego specjalnie zmienił imię Boharda by ta jeśli je zapamięta nie znała prawdziwego i łatwiej będzie się w tedy wykpić. Eona nie próbował ratować wręcz przeciwnie im lepiej dziewczyna go zapamięta tym bardziej ma przesrane, a jeśli widziała jak korzystał z mocy nekromatycznych to już po nim*. Rand obrócił się na pięcie i wyszedłszy z progu karety nie liczył już na wódkę od Eona liczył na to, że Bohard weźmie manierkę żniwiarza ze sobą

Poza grą
*rzem napisałem specjalnie by lepiej brzmiało fonetycznie te zdanie
* nagrobnik to wódka czy co bo jak nie to muszę zmienić połowę wypowiedzi!
*TO ZA WÓDKĘ EON ZA WÓDKĘ

Rand the Casime - 2015-03-14 02:09:57

I tak oto po latach 80 na trakcie znaleziono karoce z trupami. trzy wewnątrz jednego stojącego w drzwiach karoty a czwartego obok koni. Postawa wszystkich ciał sugerowała że umarli czekając na kolejne rozkazy :P

Wygrał // Mistrz Gry xdd

www.espada.pun.pl www.fcpolskichsiatkarzy.pun.pl www.metin2cheaty.pun.pl www.elitepl.pun.pl www.tiersen.pun.pl