Sesje PBF

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

Ogłoszenie

Drodzy gracze!


Jak zapewne wiecie w tym temacie zajmuję się opisem największych nacji w Ithieau. Temat ten cały czas znajduje się w budowie i choć napisałem już opisy do kilku nacji to wiele mi jeszcze zostało. Gdybyście chcieli mi pomóc proszę was o kontakt. Macie jakieś ciekawe pomysły na nację, krainę czy ród - napiszcie. Chcecie stworzyć jakiś własny tekst, opisać jedną z nacji czy wymyślić jakiś sławny autorytet do jednej z nich - napiszcie. Pamiętajcie, że wy również macie prawo tworzyć wizję tego świata.
Czekam więc na wasze propozycje.

Merkurjusz oznajmił, że gra mu nie idzie i nie ma weny, więc rezygnuje z dalszej gry. Żeby dłużej nie przeciągać będziemy kontynuować rozgrywkę bez niego. Jego postać stanie się NPCem i jej poczynania będę opisywał ja w moim poście na koniec kolejki.

Grę zaczynało pięciu graczy. Jeden z nich niedawno zrezygnował z dalszej gry, więc zwolniło się jedno miejsce. Oprócz tego zapowiedziałem, że do gry mogę dodatkowo jeszcze kogoś przyjąć, więc sprawa teraz wygląda tak: gra będzie kontynuowana dalej, lecz rekrutacja zostaje nadal otwarta. Nowi gracze mogą składać swoje Karty Postaci i ubiegać się o pozwolenie na dołączenie do gry. Ilość wolnych miejsc? Na razie dwa.

#1 2014-08-18 13:40:16

lawsford

Wielki Mistrz Gry

Zarejestrowany: 2014-06-21
Posty: 58
Punktów :   

Akt I, Część I "Początki kompanii"

Akt I, Część I "Początki kompanii"


http://i57.tinypic.com/5390mo.jpg

Ogień trzaskał wesoło w wielkim, kamiennym kominku, umieszczonym pośrodku wschodniej ściany. Siedzące przy nim grono współtowarzyszy złożone z tuzina żołnierzy z brązowym dębem w herbie, dumnie prezentującym się na napierśniku rozprawiała głośno na temat ich ostatniej wyprawy. Rycerze wymieniali się relacjami z potyczki, jaką stoczyli z wielkim, śnieżnym niedźwiedziem, którego napotkali w trakcie swojej podróży na północ. W karczmie było gwarno i przytulnie, z resztą jak zawsze. Była ona najchętniej odwiedzanym miejscem zarówno przez miejscowych jak i przejezdnych w całym Berhalu. Położona była jakieś tysiąc jardów od miasta Gimouth i znajdowała się na poboczu głównego szlaku handlowego w północno-zachodniej części kraju, którym codziennie przemieszczały się liczne grupki kupców i karawan. Ostatnimi czasy jednak liczba ta dość zmalała z powodu narastających tajemniczych ataków na wędrownych handlarzy. Według legendy mityczny potwór z Berhalu o sile równej dwóm niedźwiedziom i o wyglądzie straszniejszym niż najplugawszy z ogrów stał za tymi mordami. Niewielu jednak wierzyło w te bujdy opowiadane przez stare przekupki i gawędziarzy, pewnie jakaś banda zbójów miała niezły ubaw, gdy wracała kilka razy o północy z burdelu po pijaku. W każdym razie karczma dalej miała sporo klientów, wystarczająco żeby się utrzymać i wystarczająco żeby mieć jeszcze coś dla siebie po oddaniu daniny za działalność rodowi Caerwychów, którzy panowali na tych ziemiach. Swoją siedzibę mieli w zamku Nightwell Hold, oddalonym od Gimouth z dwadzieścia tysiący jardów na północny-zachód. Na terenie całego Berhalu rosło mnóstwo wszelkiego rodzaju dębów różnej wielkości i to dlatego znalazł się on w herbie Cearwychów. Była to rodzina dość duża i bogata, osiadła najdalej na północ ze wszystkich Rodów z Zachodu. Co prawda na terenach Berhalu nie panował taki klimat jak typowo na północy, którą zamieszkiwały rody Strathkeld i Paige oraz ich chorążowie, lecz mimo to noce były dość chłodne, a rankiem panował lekki przymrozek. Zamieszkujący Berhal lud miał o tyle szczęście, że śnieg spadał tam dopiero zimą lub późną jesienią, a nie sypał cały rok, jak w przypadku dalekiej północy kraju. Berhalczycy trudzili się między innymi uprawą roli i wyrębem lasu, natomiast Caerwychowie zbierali daniny od wieśniaków i mieszczaninów, a także zajmowali się wynajmem własnych wojsk, za co mieli niemały pieniądz. Rycerzów szkolili profesjonaliści w Woodgate Castle, przez co armia Caerwychów znajdowała się w czołówce najlepszych wojsk Zachodu. Berhal miał to do siebie, że posiadał doskonałe położenie. Od pozostałych rodów został oddzielony wielkim Dębowym Lasem, który wyznaczał granice ze wszystkich stron, prócz jednej – północnego-zachodu. Tam teren Berhalu kończył się na Morzu Valhnijskim. W tamtejszych stronach tubylcy trudzili się połowem ryb i budowlą statków. Idealne położenie zawdzięczano również przebiegającego przez tą krainę szlaku handlowego, który był bardzo często uczęszczany. Ze szlaku Cearwychowie również czerpali korzyści, za wejście na ich teren kupcy i handlarze również musieli zapłacić. Nie było to jednak dla nich przeszkodą, gdyż wybywający w tamte strony karawany obładowane przyprawami, warzywami i owocami ze słonecznego południa, a także z ciekawymi, magicznymi przedmiotami zarabiały o wiele więcej niż kosztowała ich przepustka na szlak w Berhalu. Sama kraina mierzyła około dwa miliony jardów długości i szerokości, a większość tych terenów zajmowały liściaste lasy.
Za karczmą, z głównego szlaku odchodziła inna droga, która prowadziła na północny-wschód. Z tego powodu można było mówić, że karczma umieszczona była przy rozwidleniu szlaku handlowego. Dziś klienci zeszli się ze wszystkich stron, a każdy z nich przyniósł ze sobą sakiewkę wypełniona po brzegi w złotych monetach, które miał zamiar wydać na jadło, wino, browar i hazard. Wszystko to można było znaleźć w Karczmie „pod Cichym Laskiem”. W gospodzie hucznie grała muzyka wydobywająca się z fletu, na jakim przygrywał młody, żółto włosy chłopak ubrany w oliwkowy kubrak. Siedział na stole niedaleko kominka i grał melodię, którą wesoło akompaniowali mu zebrani wokół towarzysze śpiewając do niej sprośne piosenki i uderzając dłońmi o stół wybijając przy tym rytm. Co chwilę melodię przekrzykiwali siedzący po drugiej stronie karczmy pijacy, którzy śmiali się grając w karty popijając do tego kufle zimnego, miejscowego piwa. Za nimi, przy jednym ze stołów siedział wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w skórzaną kamizelkę założoną na białej koszuli. Na głowie nosił kapelusz z dużym rondem, a gębę zamaskowaną miał czarną chustą. Z twarzy widać mu było tylko brązowe oczy, z czego jedno z nich przeszywała rozległa szrama. Co chwilę spoglądał z widocznym zainteresowaniem na grupkę grającą w karty i liczył ile złotych monet przechodzi im z ręki do ręki, gdy jeden z nich wygrał partię. Siedzący naprzeciw zamaskowanego kapelusznika pijaczyna za bardzo się schlał i leżąc podparty rękami na blacie stołu chrapał w najlepsze. Kilka minut potem podeszła do nich bardzo atrakcyjna kelnerka o śnieżnobiałej cerze. Na sobie ubraną miała krótką, materiałową spódnice, białą bluzkę i czarny gorset z dużym dekoltem. Była ona dosyć niska, miała bardzo szczupłą sylwetkę z wąską talią i duży biust. Swoje ciemnobrązowe proste włosy związała w wysoki kucyk, tak aby nie przeszkadzały jej w pracy. Jej nieskazitelną urodę podkreślały także gęste rzęsy oraz pięknie kontrastujące z bladą cerą krwistoczerwone, uwydatnione usta. Pracowała tutaj już od dwóch lat, a mówiono do niej Rose. Podchodząc do stolika wzięła pusty kufel po piwie i zakłopotaniem spytała, czy ten pan ma zamiar się jeszcze obudzić, ponieważ zamówił sobie następny kufel i zdążył jeszcze przed zgonem za niego zapłacić. Zamaskowany jegomość odpowiedział, że chętnie weźmie od niej ten kufel, a później odda znajomemu pieniądze, gdy ten się obudzi. Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło i podała mu piwo, po czym odeszła do następnego stolika, żeby obsłużyć kolejnych klientów. Zadowolony Bohard sączył swój browar śmiejąc się w duchu z tego, że dostał w prezencie kufel piwa od jakiegoś moczymordy, którego tak naprawdę pierwszy raz w życiu widzi na oczy. Niedaleko, przy północnej ścianie znajdowała się lada, za nią stał pulchny, łysiejący barman ubrany w białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami i w czarne, materiałowe spodnie na szelkach. Obsługiwał jakiegoś rudowłosego klienta, który nosił zwykłe, rolnicze ubranie. Bohard delektując się piwem podsłuchał kawałek ich rozmowy, gdyż wydawała mu się ciekawa.
- Rickard Crawford, mówi ci to coś, Jones? - rolnik zapytał grubego barmana, który na dźwięk tego imienia zmarszczył brwi z widocznym zaniepokojeniem.
- Oczywiście, że tak, to jeden z moich najlepszych przyjaciół. Co się stało, Andrew? - barman przeczuwał już najgorsze, lecz nie miał ochoty tego słuchać.
- Dziś rano znalazłem go martwego na drodze. W brzuchu miał trzy rany... - tu urwał na chwilę drżąc z przerażenia - Mówię ci Harry, to wyglądało jakby zaatakowało go jakieś wielkie zwierze. Myślisz, że te opowiadania o potworze są prawdą? - popatrzał Harry'emu prosto w oczy oczekując odpowiedzi. Jones od razu jednak się nie odezwał. Zastygł myśląc przez chwilę, aż w końcu rzekł:
- Aż do tego momentu nie wierzyłem w te bujdy. Ricky był u mnie dwa dni temu i podzielił się ze mną swoimi obawami, powiedział, że boi się o swoje życie. Opowiedz mi o tym co się stało.
- W sumie to niewiele wiem. Znalazłem Ricka już zimnego, niedaleko karczmy, dziś o świcie, gdy szedłem na pole. Wziąłem go do miejscowego grabarza, a potem poszedłem powiedzieć o tym jego rodzinie.
- Miał coś przy sobie? - zapytał Jones.
- Tylko to. - Andrew sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej coś, by pokazać karczmarzowi. Bohard niestety z tego miejsca nie mógł dostrzec co to było.
- Na brodę Merlina! - krzyknął Jones, a kilka klientów odwróciło się,  by zobaczyć co się stało, po czym chwilę potem wróciło do swoich spraw. Barman poszedł na zaplecze i wrócił z okularami. Założył je na nos uprzednio szorując brudną szmatą, bo taką tylko miał przy sobie i spojrzał na przedmiot podnosząc go w dłoni. Teraz Bohard zobaczył to coś. Był zakrwawiony szpon, który musiał należeć do jakiegoś wielkiego niedźwiedzia.
- Miał to wbite w jedną z ran. Stwór musiał sobie urwać go podczas ataku. Szlag by go! - zezłościł się Andrew, a w jego głosie można było rozpoznać frustrację. - A co jeśli nas również czeka ten sam los?
- Nie wydaje mi się. Z tego co słyszałem to potwór napada tylko handlarzy. Ciekawe.. - odparł łysiejący barman.
"Ciekawe.." również powiedział w sobie Bohard i zaczął o czymś myśleć, wyłączając się na chwilę, przez co nie dosłyszał końcówki rozmowy. Potem zobaczył tylko jak Andrew zmierza do drzwi. Gdy wychodził Bohard dopiero wtedy zauważył, że na zewnątrz zaczęło padać.
W kącie ktoś cicho się zaśmiał. Była to tajemnicza, wysoka postać ubrana w czarny płaszcz z kapturem zakrywającym całkowicie twarz. Spod niego, na ramiona opadały jej ciemnoczerwone, długie włosy. Prawdopodobnie był to mężczyzna, lecz z powodu miejsca w jakim siedział nie dało się tego potwierdzić. Facet wybrał sobie najciemniejsze miejsce w karczmie. Siedział przy stoliku w kącie i stukając dłonią o drewniany blat rozglądał się po karczmie. Na jednym z palców odsłoniętej ręki miał założony dziwny, metalowy pierścień. Bohard nie potrafił stwierdzić z jakiego powodu owy człowiek się zaśmiał, ale w tym momencie wyglądało to jakby prowadził z kimś rozmowę. Oczywiście nie było to możliwe, gdyż wokół miejsca, w którym usiadł nie było nikogo. Z jakiegoś powodu każdy przybyły do karczmy klient pragnął usiąść jak najbardziej z dala od przerażającego mężczyzny. Kelnerka również do niego nie podeszła. Przybysz jednak popijał jakiś własny trunek, który uprzednio wlał sobie do piersiówki.
Gdzieś w środku gospody dwóch mężczyzn gaworzyło radośnie. Siedzieli w dwójkę przy stole i popijając już któryś grzaniec z kolei rozmawiali ambitnie na jakiś temat. Widać było że nie są to ludzie z tym stron. W sumie to byli oni wzajemnym przeciwieństwem. Jeden z nich był średniego wzrostu, lecz muskuły miał tak wielkie, że wszystkie karczemne dziewki wzdychały na jego widok. Miał brązowe włosy związane w kuc, obfitą brodę, popularną u Ludu Północy, szeroką szczękę i niebieskie oczy. Na jego ubranie składała się kamizelka ze skóry niedźwiedzia, materiałowe spodnie ze skórzanym pasem i niskie buty z żelaznymi elementami. Jego towarzysz zaś był żylasty i wysoki. Włosy miał długie i czarne, sięgające za uszy, gdzie splecione były w warkocz sięgający mu do pasa. Te bezpośrednio na głowie sterczały mu we wszystkie strony, te rosnące już na kości ciemieniowej i niżej spływały w jednym warkoczu. Tęczówki oczu miał dwubarwne, jedną jasno błękitną, a drugą ciemna, niemal czarną, zlewającą się z źrenicą. Twarz jego była pociągła, o widocznie zarysowanym podbródku. Ubrany był w czarny strój skryty pod obszernym, burym płaszczem z wyszywanymi, dziwnymi emblematami. Umięśniony brodacz przekonywał swojego rozmówcę do kupna młota bojowego, własnoręcznie przez niego wykutego w kuźni. Ten natomiast mówił mu, że nie potrzebuje takiego młota, bo nie specjalizuje się w walce broniami obuchowymi, ale bardzo chętnie kupi go od niego. Jego wypowiedź co chwilę przerywały pijackie hepnięcia.
Karczemny rumor przerwało otwarcie się drzwi i wkroczenie do środka delegacji złożonej z pięciu rycerzów o herbie brązowego dębu widocznym na piersiach. Żołnierz idący na przodzie trzymał w rękach zwinięty pergamin. Miał długie, blond włosy, które pod wpływem deszczu, który padał na zewnątrz skręciły się strasznie. Wyraz twarzy miał nonszalancki, rozglądał się chwilę po gospodzie zanim obwieścił wszystkim tu zgromadzonym:
- Z polecenia Lorda Ervina Caerwycha mam nakazane zebrać sześciu śmiałków, którzy podejmą się niebezpiecznego zadania jakie dla nich wyznaczy. W przypadku powodzenia Lord obiecuje sowitą zapłatę w złocie. Więcej informacji dowiecie się w miejscu zbiórki, czyli na placu głównym w Gimouth za trzy godziny, czyli o północy.
- Niebezpieczne zadanie.. pewnie chodzi o pomoc przy polu dla jakiejś starej babci! - krzyknął złośliwie jakiś pijaczyna.
Rycerz prychnął, okręcił się na pięcie i wyszedł z gospody. Za nim podążyła jego czteroosobowa eskorta. Chłopi wrócili do rozmów, picia i hazardu, gdy drzwi zamknęły się za nimi z trzaskiem.


http://i61.tinypic.com/rjjprc.gif

Offline

 

#2 2014-08-18 23:35:11

 Rose

Amator Erpegów

Skąd: Valadilene
Zarejestrowany: 2014-06-22
Posty: 17
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

"Kolejny nudny dzień w pracy." pomyślała dziewczyna polewając kolejkę gościom, którym parę poprzednich powinno już wystarczyć. Wiedziała, że jej praca była okazem miłosierdzia, ze strony starego właściciela, jednak im dłużej trwała w tej monotonii, tym ciężej znosiła fakt, iż możliwe, że do końca życia będzie powiązana z tą właśnie gospodą. Mimo iż młoda Rosalie była tylko kobietą, pragnęła niezależności, która płci pięknej w tych czasach nie była dana. Właśnie kroczyła w stronę lady z zamiarem napełnienia napitkiem brudnych kufli, gdy zauważyła, że barman jest zajęty rozmową.
- No to chwilka przerwy! westchnęła, po czym udała się w kierunku okna z boku sali. Usiadła na szerokim parapecie i zaczęła przyglądać się poruszającym ludziom. Siedziała tak chwilę, gdy w tej właśnie chwili drzwi do karczmy otworzyły się. Rose słuchała z ciekawością słów wypowiadanych przez żołnierza o przygodzie. Bez zastanowienia wróciła do pracy, lecz jej nastawienie uległo diametralnej zmianie. Z radością obsługiwała nawet najbardziej podchmielonych klientów.

Ostatnio edytowany przez Rose (2014-08-19 00:21:32)

Offline

 

#3 2014-08-19 00:45:02

InkwizytorSzalonyHollow

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-06
Posty: 22
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Panujący w karczmie hałas zaczynał powoli denerwować mężczyznę. Jedyną zaletą tego wieczoru był fakt, że nikt mu nie przeszkadzał w rozmowie z przyjacielem. Jednak Eon czuł dość spory zawód, że nawet powabna dziewka służebna nie odważyła się go zagadnąć. - A ty pewnie się śmiejesz, co? wyszeptał, jakby do powietrza. Najwidoczniej jednak usłyszana tylko przez niego odpowiedź go rozbawiła. - Kiedyś cię odnajdę, Czarny zdawał się jeszcze dodać. Eon nienawidził takich chwil jak ta, gdy musiał na jakiś czas zatrzymać się w tak zaludnionej okolicy. Liczył chociaż, że zapozna się bliżej z jakąś niewiastą. Nagle usłyszał cichutki głosik przyjaciela, aby wyszedł już z izby. - No dobra, tylko dopiję. odparł i wziął sporego łyka z piersiówki. - Gdyby nie ten potwór... zaczął wylewać swój żal, gdy nagle drzwi karczmy się otwarły, i przeszedł przez nie zbrojny korowód. - No to by chyba było na tyle! westchnął, po czym schował głęboko niemal pustą piersiówkę. Słowa żołdaka nie wywarły na nim wrażenia, choć pieniędzmi by nie pogardził. Zdawał się przekonywać samego siebie "Daleka jeszcze czeka mnie podróż, a żółciutkie złoto się przyda". Gdy wojownicy opuścili karczmę, czekała go chwila kalkulacji i intensywnej zadumy. Po chwili z zapałem wstał z miejsca, i ruszył w kierunku karczmarza. Goście koło których przechodził momentalnie milkli, a co poniektórzy natychmiastowo nawet trzeźwieli. Karczmarz nie dał po sobie poznać że się tym przejął, ale wydał się Eonowi nieswój. - Oto należności, resztę daj tej ślicznotce - rzekł, po czym nie czekając na odpowiedź rzucił karczmarzowi na ladę należność z sutym napiwkiem. - Bo jeśli się dowiem że tego nie zrobiłeś...  - młodzieniec nie widział potrzeby dokończenia wypowiedzi. Następnie wyszedł z karczmy.

Offline

 

#4 2014-08-19 02:15:59

KarczemnyNozownik

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-08
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

"Grubemu dobrze idzie, ugrał pół sakiewki. Brzydal i Łysy też nie zostają w tyle."
Bohard przyglądał się z zaciekawieniem kilku pijaczkom grającym w karty i dokładnie liczył każdą monetę przesypującą się przez ich palce, zdążył im w myślach nawet przezwiska powymyślać, aby łatwiej było mu zapamiętać który jest który i kto ile ugrał lub przegrał. Kiedy do jego stolika podeszła młoda kobieta, uśmiechnął się lekko czego nie było widać z powodu chusty na jego mordzie i upewnił się, że kapelusz na jego głowie zasłaniał mu oczy które bezczelnie wpatrywały się w jej biust. Oczywiście z radością przyjął kufel nieznajomego. Na początku ten moczymorda mu przeszkadzał, ponieważ pokrywał stolik coraz większą ilością śliny, ale skoro dzięki niemu dostał darmowe piwsko, to nawet zaczął tolerować jego obecność.
Jak tylko zaczął popijać piwo, zauważył że towarzystwo grające w karty głośno zakończyło grę. "Dobra, czyli Brzydal wszedł wszystkim, po czym Niski przypadkiem zgarnął całość i nie chce grać dalej aby nie stracić tego co właśnie ugrał." Pomyślał, zastanawiał się czy suma którą zgarnął ten facet była warta nocnej wizyty, jednak jego rozmyślania zostały przerwane przez rolnika który wypowiedział do barmana imię które kojarzył. Przysłuchiwał się uważnie rozmowie, kończąc w międzyczasie kufel napełniony nektarem bogów. "Ciekawe kto będzie następną ofiarą potwora. Na pewno nie ja!" Pomyślał, śmiejąc się w duchu.
Chwila minęła, kiedy do karczmy weszło kilkoro żołnierzyków, którzy stawiali kroki jakby każdy z nich kija połknął a ten najważniejszy sobie go w dupę wsadził. Zawsze go bawiły takie cyrki, tyle formalności a przecież wleźli do karczmy gdzie co drugi pijany a trzeci zgon. Przekazali co im przekazać kazali i opuścili karczmę, zostawiając pijane pierdząco-bekające towarzystwo w spokoju. W każdym bądź razie, chodziło o jakieś niebezpieczne zadanie, czyli takie które było wystarczająco zabawne aby nie zanudzić Boharda, a że miał za nie jeszcze pieniądze dostać to tym lepiej. Pewnie wyruszy, ale tysiąc jardów to nie tak dużo, a trzy godziny to pełno czasu. Rozsiadł się wygodniej i wskazał dłonią do kelrnerki że chciałby jeszcze piwa.

Offline

 

#5 2014-08-19 12:12:53

Merkurjusz

Laik

Zarejestrowany: 2014-08-11
Posty: 5
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

"Na brodę Odyna, czy uda mi się sprzedać ten cholerny młot?" pomyślał w duchu.
Gdy tak siedział i pił piwo razem z towarzyszem, zastanawiał się ile monet może się znajdować kilka stolików dalej, stoliku gdzie tutejsze pijaczyny grały w karty. "Gdyby mi się nie udało sprzedać tego młota, mógłbym spróbować zagrać w karty oraz zwinąć pewną sumkę." pomyślał, że na tamtym stole leży o wiele więcej pieniędzy, niż dostałby za sprzedaż młota. - Bardzo cię przepraszam, ale jeżeli chcesz kupić mój przepiękny młot, musisz zapłacić nie mniej jak 1000 monet! - powiedział stanowczym tonem. - A teraz cię przepraszam, ale spróbuje szczęścia w grze w karty, ponieważ potrzebuje trochę pieniędzy, a wiesz że w tych czasach ciężko o dobrą prace. Masz czas do świtu, wtedy już nie sprzedam młota nikomu - rzekł do przyjaciela. Podszedł do pijaczyn i zaproponował im grę w karty, na co oni się zgodzili lecz powiedzieli, że jeżeli nie ma pieniędzy to może zastawić swój młot." Głupcy myślą że uda im się ze mną wygrać." pomyślał. - Niech i tak będzie moczymordy! - powiedział do nich wesołym tonem. Nie spodobało się to grającym ale zaprosili do gry. W tym samym czasie do karczmy weszła grupka składająca się z pięciu żołnierzy. Ten na czele ogłosił że lord tutejszego miasta poszukuje kompanii to ważnej misji. "Ważna misja? Kompania? Hmm.. czyli że jest też szansa na zarobienie trochę pieniędzy? Musze to dokładnie przemyśleć..." - siedząc przy stole zastanawiał się. Nie zwlekając zaczął grać w karty. Czas powoli mijał...

Offline

 

#6 2014-08-19 14:25:41

 Rand the Casime

Amator Erpegów

Skąd: Dezel Far
Zarejestrowany: 2014-08-13
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Rand spojrzał za odchodzącym towarzyszem, ale nic nie powiedział. pewny iż właściciel felernego młota stracił nim chwilowo zainteresowanie czarnowłosy odprężył się wyprostował. odsunął od siebie kufel ohydnego jak na jego gust piwa i rozmarzył się o kociołku grzanego wina z Lasar z goździkami. Gdy do sali weszli żołnierze ze swym orędziem Rand nie przejawiał oznak jakiegokolwiek zainteresowania tym zadanie, ale w duchu ucieszył się z możliwość zarobku tym bardziej iż nie stać go było obecnie na zakup tego młota. z braku innych trunków postanowił dopić piwo swojego towarzysza. i jak się okazało było znacznie lepsze w smaku! "Ten cham raczył mnie psimi szczynami, a sam pił to smakowite piwo! nie doczekanie twoje nie kupie tego młota" gniew jaki ogarnął Randa sprawił iż dopił nawet swoje piwo czego potem żałował z powodu posmaku w ustach jaki  po nim pozostał. Gdy już trochę ochłonął rozejrzał się po sali i zauważył jak samotny do tej pory jegomość wstaje rzuca pieniądze na bar i wychodzi. Rand doskonale wiedział iż ów wędrowiec posiada własny trunek bo nic nie zamawiał przez cały pobyt postanowił ruszyć za nim z pytaniem czy by go nie poczęstował. dziś Rand nie miał zamiaru wydać już ani miedziaka.

Offline

 

#7 2014-08-19 15:37:24

lawsford

Wielki Mistrz Gry

Zarejestrowany: 2014-06-21
Posty: 58
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Harry'ego Jonesa, poczciwego, łysiejącego barmana, który już swoje przeżył i wiele zobaczył nie zdziwiła wcale wypowiedź zakapturzonego przybysza, który dał sowity napiwek dla Rose. Zdziwiło go jednak to, że przytargał do karczmy tak wielką kosę bitewną, która wraz z jego przerażającym obliczem odstraszała wszystkich wokół. Zaraz, gdy owa postać wyszła z gospody, w miejsce, w którym siedziała przemieściło się kilku klientów, którzy bojąc się usiąść tam, kiedy było tam jeszcze te dziwadło musieli siedzieć w mało komfortowych warunkach przy wielkim, podłużnym stole znajdującym się na środku karczmy razem z piętnastoma innymi gośćmi. Gdy okryty czarną peleryną charakter zmierzał do wyjścia, ludzie obok których przechodził cichli momentalnie, a gdy wyszedł z karczmy zaczęli wymieniać się nawzajem postrzeżeniami kim mógł być ten dziwaczny człowiek. Atmosfera w południowo-zachodniej części karczmy wróciła do normalności. Pijący tam ludzie nie musieli się już obawiać mężczyzny który siedział w kącie całkowicie sam, a co chwilę z kimś rozmawiał. Widząc to jak zakapturzony przybysz wychodzi z gospody, żylasty mężczyzna, który będąc lekko podpitym chciał kupić młot bojowy od swojego rozmówcy wstał i podążył za nim. Chyba jako jeden z nielicznych obecnych w tej karczmie się go nie bał, a co więcej chciał nawet z nim porozmawiać! Rand wyszedł na zewnątrz i znalazł się pod małym daszkiem, który uchronił go od natychmiastowego zamoknięcia. Czarna postać stała tuż obok niego. Odwrócona była w taki sposób, że Rand mógłby przyrzec, że się na niego gapi. Niestety nie mógł tego zobaczyć bo było już ciemno, a światło dobiegające z okien karczmy tutaj nie docierało. Miał wrażenie jakby ów człowiek czekał tu na niego. Rand odczuł niemiły chłód i nastała niezręczna cisza.
Wewnątrz wszystko przebiegało po staremu. Harry przywołał Rose kiwnięciem głową. Oświadczył jej, że wychodzący podróżnik dał jej niemały napiwek. Rose ucieszona tym faktem odpowiedziała mu, że po pracy weźmie go i dołączy do reszty zarobionych dziś pieniędzy. Zaraz potem zauważyła, że człowiek, który nosił kapelusz i maskę i siedział przy stole z chrapiącym pijaczyną prosi o następne piwo. Rosaline wzięła od Jonesa napój i postawiła go na tacy razem z pozostałymi zamówieniami. Podchodząc do tamtego mężczyzny obsłużyła również innych klientów po drodze.
Towarzysz Randa, muskularny mężczyzna, który chciał sprzedać mu młot dosiadł się do grających niedaleko Boharda pijaczków. Nie miał żadnego doświadczenia w hazardzie, co było widać po pierwszych kilku kolejkach, jednak czuł, że dziś szczęście mu sprzyja. Po pięciu rundach wyszedł na plus. Wydał na grę 50 złotych monet, a zarobił 60. Niewielki zysk, ale zawsze coś. Jeden z grających z nim karciarzy, niski i brodaty staruch, który nie miał już większości zębów rzekł do niego przesiadając się, tak żeby był jak najbliżej niego:
- Jesteś tu nowy chłopcze, widać to na pierwszy rzut oka. Słyszałeś może o historii Potwora
z Berhalu?
– uśmiechnął się ukazując szczerbatą gębę, z której niemiło pachniało alkoholem.


http://i61.tinypic.com/rjjprc.gif

Offline

 

#8 2014-08-19 17:03:34

 Rose

Amator Erpegów

Skąd: Valadilene
Zarejestrowany: 2014-06-22
Posty: 17
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

"2 kufle do stolika pod oknem, cała kolejka do głównego stołu." Starała się zapamiętać Rose, jednak jej głowę zaprzątały inne myśli. Nawet nie próbowała z nimi walczyć, rozmarzyła się na chwilkę, wyobrażając sobie jakby wyglądało jej życie, gdyby wszystko było jak dawniej. Galopując na białym koniu strzelała z łuku wraz z bratem do zwierzyny na dzikich polach, ale to była już tylko przeszłość. Z zadumy wyrwało ją ciepłe spojrzenie Harrego, wiedziała już, że wydarzyło się coś miłego. Podeszła zgrabnie siadając po drugiej stronie lady i spytała zadziornie
- Komuś znowu wypadła drewniana szczęka? bo widzę, że Ci wesoło.- Barman jednak oświadczył coś zupełnie innego, że kolejny zalotnik ofiarował Rosaline niemały napiwek. Ucieszona faktem, odparła, że odbierze mieszek po zmianie, bo jest pełna roboty. Próbując przypomnieć sobie który z klientów mógłby okazać się taką hojnością, ruszyła w stronę kolejnego zamówienia, uśmiechając się mile do gości. 2 lata spędzone w tejże zajezdni pozwoliły Rose poznać całkowicie pracowników. Harry i starsza kilka lat kelnerka Caroline najlepiej dogadywali się z dziewczyną, dlatego też po obsłużeniu najpilniejszych klientów Rosalie skierowała się w stronę koleżanki w celu zaczerpnięcia porady.
- Caroline... Mam dylemat, wiesz jak dobrze idzie mi polowanie z łukiem i rozumiesz chyba jako jedyna, że praca służki nie jest mi pisana.... Co myślałabyś o..... no wiesz...... jakbym ja..... eeee..... Jakbym ruszyła na plac główny i podjęła się tej przygodzie? - odetchnęła ciężko Rose, po wypowiedzeniu tego jakże kłopotliwego dla niej zdania.

Offline

 

#9 2014-08-19 18:03:39

InkwizytorSzalonyHollow

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-06
Posty: 22
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Wychodząc z karczmy, Eon w głębi ducha czuł, iż ktoś go obserwuję. -Daj mi znak, jak coś wyczujesz - wyszeptał nie wiadomo do kogo. "Pewnie jakiś zbój się na mnie zasadza  " myślał. Chłodne powietrze nocy orzeźwiło natychmiast. Przystanął przed karczmą, i szybko zaczął szukać odpowiednich fiolek. Znalawszy odpowiednią z irytacją mruknął - Będzie trzeba dorobić zapas. Odwrócił się, kątem do drzwi karczmy, a po paru uderzeniach serca, drzwi się ponownie otwarły. Eon był pewien, że to ten osobnik mu się przyglądał. Był to jeden z gośćmi karczmy, ten który pragnął kupić młot od pijanego jegomościa, którego było słychać w całej karczmie. -Też mi się tak wydaję, druchu  -wyszeptał do swego towarzysza. Wątpił, by czarnowłosy był w stanie mu się przyjrzeć, bo stał w cieniu, co wziął za dobrą monetę.  -Szukasz czegoś podróżniku? - zapytał się mocnym głosem, po czym dodał groźnie  - Jeśli zbierasz na młot, to wierz mi, poszukaj sposobu nie związanego z moją skromną osobą.  Liczył, że nieznajomy da mu spokój, i będzie mógł wreszcie odpocząć od ludzi. Poprawił tylko jeszcze swój oręż, zastanawiając się co zrobi pijaczyna, i czy jest dość trzeźwy by wyczuł zagrożenie płynące od Eona.

Ostatnio edytowany przez InkwizytorSzalonyHollow (2014-08-19 18:15:38)

Offline

 

#10 2014-08-19 21:20:37

KarczemnyNozownik

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-08
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Kiedy otrzymał już swój kolejny wymarzony kufel piwa, z radością go wypił. W wyniku dalszych obserwacji tego co działo się aktualnie w karczmie, doszedł do wniosku, że ten zakapturzony facet na widok którego pół karczmy trzęsło gaciami, był tutaj wyjątkowo nie po niego, a udowodnił to fakt że sobie po prostu ot tak wyszedł z karczmy, a tym bardziej jeszcze to, iż ktoś do niego dołączył. Jeden problem z głowy mniej. Skupiając się dalej na swoim otoczeniu, przypadkiem usłyszał fragment rozmowy pomiędzy kelnerkami. Uznał to za idealną okazję do znalezienia sobie kogoś, kto mógłby mu umilić spacerek na miejsce zbiórki. Wstał od stołu i ruszył w stronę kelnerek, przywdziewając swój ulubiony wyraz twarzy który i tak był niewidoczny spod zakrywającej jego mordę chusty. - A więc panienka wybiera się na plac główny, drogą tysiąca jardów przez ciemny berhalski las w którym grasuje napadający na przejezdnych zwierz lub potwór. Trochę niebezpiecznie iść samemu. - Zsunął z twarzy chustę, dyskretnie upewniając się, iż za dużo osób nie zobaczy jego twarzy. Jeśli ktoś się spodziewał, że pod tym kawałkiem materiału chował jakąś paskudną szramę lub inne cholerstwo, to musiał się rozczarować. Ukłonił się lekko w stronę Rosaline, uśmiechał się przyjaźnie. - Na imię mi Bohard, również wybieram się na tą... "przygodę" ...może zechce panienka udać się tam w moim towarzystwie? Razem raźniej i zdecydowanie bezpieczniej. - Bohard najwyraźniej usłyszał tylko część jej zdania o wyruszeniu, zdawało się, że nie wiedział o jej umiejętnościach łuczniczych i nie spodziewał się, że Rose mogłaby się spokojnie sama obronić.

Offline

 

#11 2014-08-19 21:57:11

Merkurjusz

Laik

Zarejestrowany: 2014-08-11
Posty: 5
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

"Na brodę wszystkich bogów ludu północy, z jego paszczy śmierdzi gorzej niż rozkładające się ciało!"- myślał. -Nie słyszałem i nie mam zamiaru słuchać!-powiedział stanowczym tonem, po czym odszedł od stołu i podszedł do karczmarza. - Poproszę jedno piwo. - powiedział. Gdy otrzymał swoje wymarzone piwo, od razu je wypił. W pewnej chwili zauważył że jego klient wychodzi z karczmy za zakapturzoną postacią, która miała ogromną kosę. "Ciekawe po co on wyszedł. Hmm... pójdę za nim i spróbuje się czegoś dowiedzieć."- pomyślał MerQu po czym poszedł na tyły karczmy. Znany był z tego że umiał się skradać, oraz przemykać niezauważalnie Wykorzystał to do podsłuchania fragmentu rozmowy postaci w kapturze i jego towarzysza. Z ich rozmowy nie dowiedział się praktycznie niczego, lecz zauważył że postać ta trzyma za pasem jakieś fiolki. "Te fiolki mogą oznaczać jedno. Ta osoba musi używać czarnej magii lub czegoś podobnego. Na Odyna żeby on niczego mu nie zrobił!"- wyszedł z ukrycia i poszedł przed siebie kątem oka spoglądając na rozmawiające osoby. MerQu kręcił się przed karczmą, oraz oczekiwał że czegoś się dowie o czym rozmawiają...

Ostatnio edytowany przez Merkurjusz (2014-08-19 23:17:41)

Offline

 

#12 2014-08-20 01:10:43

 Rand the Casime

Amator Erpegów

Skąd: Dezel Far
Zarejestrowany: 2014-08-13
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Rand nie okazał po sobie, że coś go ruszyło, gdy postać z wielką kosą zagadnęła do niego. Zamiast się wystraszyć Rand roześmiał się dobroduszne. Przeszedł obok zakapturzonego tak blisko że niemal się o niego otarł przy okazji pociągając nosem. na chwile na jego twarzy wystąpił wyraz zdziwienia, ale szybko znikł nie  zastawiając po sobie żadnego śladu. gdy już minął swojego przyszłego rozmówce stanął na rogu budynki w jeszcze głębszym cieniu niż jego towarzysz. rozsupłał sznurek przy pasie i wyjął swoje  przyrodzenie i zaczął lać strumieniem moczu za róg budynku.  - spokojna głowa ja się tylko odlać - śmiech Randa rozniósł się po dziedzińcu. Czarnowłosy stojąc plecami do żniwiarza wychylił głowę do tyłu by móc zobaczyć swojego rozmówcę. zastygłszy w takiej pozycji spoglądał na swojego rozmówce przechylił jeszcze głowę w prawo dla lepszego efektu. - wieeesz... spotkałem już paru takich co  szeptali do siebie, ale zawsze wokół nich roztaczała się woń czarów, ale od ciebie nic nie czuć. no powiedź co to jest magiczny skrzat? rusałka a może potępiona dusza? widziałem kiedyś przypadek jak za młodszym bratem wędrowała dusza tego starszegonnn dalej nie daj się prosić no co to jest ! - monolog Randa przerwał dźwięk wyróżniający się z otaczającej ich ciszy. dźwięk dotyczył moczu, który przez moment dziwnie się rozpryskiwał się na wszystkie strony po jakimś obiekcie, ale w ciemności ciężko było się zorientować co to było. Chwile później  mocz znów wrócił w wartki strumień. Mimo zaistniałej sytuacji Rand nie zmienił pozycji, ani nie powstrzymał moczu dalej wpatrywał się w postać Ponurego żniwiarza jak go w duchu nazwał. nie dając swojemu towarzyszowi odpowiedzieć na zadane pytanie kontynuował swoją przerwaną wypowiedź - to łykniem strzemiennego z twojej piersiówki? wiem, że masz własny trunek widziałem jak popijałeś przed wyjściem z karczmy! -Rand lekko się zdenerwował na myśl iż jego rozmówca może spróbować się wykręcić od poczęstowania go trunkiem z piersiówki. Rand wyprostował głowę  na dźwięk kroków i spojrzał na postać swojego niedawnego fundatora wychodzącego za rogu budynku.  " Nie doczekanie twoje ty fundatorze szczyn! Nie kupie twojego zardzewiałego młota!" Myśli Randa wymalowały na jego twarzy wyraz zniesmaczenia, który zniknął szybko, gdy wrócił do poprzedniej pozycji znów uśmiechnął się szelmowsko i po raz trzeci zwrócił się do cichego rozmówcy - To co łykniemy się z piersiówki ??   - wraz z wypowiedzeniem tych słów strumień moczu skończył się i Rand schowawszy przyrodzenie zasznurował spodnie i odwrócił się do Kosiarza przodem...

Offline

 

#13 2014-08-20 19:09:10

lawsford

Wielki Mistrz Gry

Zarejestrowany: 2014-06-21
Posty: 58
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Wysoka blondynka o pięknych, niebieskich oczach, która pracowała zawsze z Rosaline na zmianie bardzo się zasmuciła na wieść o tym, że jej najlepsza przyjaciółka zamierza rzucić robotę kelnerki i udać się na niebezpieczną przygodę, jaka czeka śmiałków, którzy podejmą się wyzwania wyznaczonego przez lorda pobliskiego miasta Gimouth.
- Rose, droga przyjaciółko. Znamy się już dwa lata, a czas jaki ze sobą spędziliśmy sprawił, że stałyśmy się sobie siostrami. A nasz miły pracodawca przyjął nas i zaopiekował się nami, więc śmiało możemy traktować go jak ojca. Rozumiem, że jesteś spragniona nowych doznań i łakoma przygód, ale czy naprawdę chcesz opuścić rodzinę? - Caroline popatrzała na nią z cieniem nadziei, że jej wypowiedź dała Rose do myślenia. Niebieskooka dziewczyna nie była kimś pokroju tych głupich ladacznic, które pracowały w pierwszej lepszej karczmie i były zdolne do zrobienia wszystkiego byleby tylko ktoś sypnął dla nich groszem. Miała coś w głowie, tak samo jak Rosaline i właśnie to sprawiło, że tak bardzo się z sobą zżyły i bezbłędnie się rozumiały. Historia Caroline również była bardzo podobna do historii jej koleżanki. Wysoko urodzona, piękna dziewczyna o włosach koloru południowego słońca żyła w dostatku i zaznawała błogiego spokoju, dopóki jej rodzinnego zamku nie zaatakowali najeźdźcy. Młoda dama trafiła na czarny rynek jako uprowadzona niewolnica. Barman Harry, który miał dobre serce często uczęszczał w tego typu miejsca w celu ratowania skrzywdzonych przez los dzieci i kobiet. Odkupił ją od handlarza za niemałe pieniądze i wziął do swojej karczmy jednocześnie oddając jej wolność. Caroline w geście podziękowania zgodziła się pracować dla Harry'ego, którego z czasem zaczęła traktować jak własnego ojca.
Zaraz po tym jak dziewczyna wypowiedziała pełne żalu słowa skierowane do Rose podszedł do nich jeden z gości, zamaskowany mężczyzna ubrany w skórzaną kamizelkę, białą koszulę i skórzane spodnie, a na głowie nosił okrągły kapelusz. Rosaline zdążyła już go poznać, kiedy to kilka razy zdarzyło się jej go obsłużyć. Po wypowiedzianych przez niego słowach i zaproszeniu do wspólnej przechadzki w stronę Gimouth przyjaciółka Rose bardzo się rozgniewała:
- Tak, oczywiście! Podsłuchał pan naszej rozmowy, a teraz przychodzi tu pan z propozycją wspólnej podróży i ofiarowaniu ochrony w drodze do miasta. Myśli pan, że nie wiem co z pana za jeden?! W okolicy kręci się pełno szumowin pana pokroju, którzy tylko czyhają na takie bezbronne dziewczyny jak ona! - powiedziała ze złością. Wcale nie uważała, że Rose jest bezbronna, ponieważ widziała ją nieraz na polowaniu i mogłaby przysiąc, że jej przyjaciółka sama potrafi się doskonale obronić. Jednak powiedziała to w celu ochrony kogoś, kto był dla niej bardzo ważny, oraz aby przestrzec zamaskowanego mężczyznę przed dokonaniem - nie daj boże - przestępstwa.
Na zewnątrz trzej podróżnicy, którzy niedawno poznali siebie nawzajem, a dokładniej to właśnie w tej chwili to robili rozmawiali ze sobą odtrącając jeden drugiego od własnej osoby. Zakapturzony potwór, którego Rand nazwał "Ponurym Żniwiarzem" nie chciał, aby ten z nim rozmawiał i pragnął, aby żylasty mężczyzna, który tak uporczywie prosił go o poczęstunek dał mu spokój i odszedł w swoją stronę. Rand natomiast wyskoczył z pretensjami o poczęstowanie go szczynami przez brodatego osiłka, który teraz wyszedł z karczmy. Powiedział mu, że nie kupi od niego żadnego młota, którego ten chciał mu sprzedać. Muskularny człowiek za to bojąc się o bezpieczeństwo swojego poprzedniego rozmówcy wyszedł na dwór, aby sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze i czy aby żniwiarz nie zrobił mu przez ten czas krzywdy. Deszcz lał obficie i dłuższy pobyt MerQu pod gołym niebem sprawiłby, że ten przemoknie na suchą nitkę. Trzeba by stanąć pod daszkiem, razem z dwoma pozostałymi przybyszami, żeby nie złapać cholernego przeziębienia.


http://i61.tinypic.com/rjjprc.gif

Offline

 

#14 2014-08-20 22:01:56

 Rose

Amator Erpegów

Skąd: Valadilene
Zarejestrowany: 2014-06-22
Posty: 17
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Rose wiedziała, że Caroline powie coś podobnego i nie puści jej tak łatwo, kochała swoją nową rodzinę, nawet bardziej niż poprzednią, jednak miała już dość robienia dobrej miny do złej gry. Większość klientów pomiatało nią i traktowało niczym najprostszą dziewkę, co dziewczyna musiała znosić. Czuła się strasznie, miała świadomość, że jest to cena, którą płaciła za drugą szanse na lepsze życie. Odczuwała sprzeczne emocje. Już miała wrócić do pracy i pożegnać się wizją odmiany szarej rzeczywistości, gdy podszedł znajomy klient bezwstydnie przysłuchujący się całej rozmowie. Rosalie przyjrzała mu się dokładnie analizując każde wypowiadane przez niego słowo. Ucieszyła się z owej propozycji, co dała znać po sobie gdyż była osobą nieśmiałą i nienawidziła pierwsza wyciągać rękę do nowo poznanych ludzi. Promyk nadziei rozbłysł. Oczy Rosaline roztwarły się szeroko, usta uniosły w lekkim uśmiechu. Nie potrzebowała pomocy, jednak wizja samotnej podróży nie była zbyt miła. Pomyślała, iż los chciał by opuściła to miejsce, inaczej nie przywiałoby tu tego gagatka. Zwróciła się do ów mężczyzny słowami
- Miło mi poznać panie Bohard. Moja godność to Rosaline Snow, jednak wszyscy zwracają się do mnie po prostu Rose. Jest pan odważny proponując mi eskortę przez lasy, choć obrony nie potrzebuję, może mi pan potowarzyszyć w tejże drodze. - uśmiechając się mile dygnęła z szacunku do przybysza i od razu zmieniając ton na bardziej zatroskany odrzekła do przyjaciółki:
- Callie robię to dla naszego wspólnego dobra! Przecież wrócę głupiutka, a nagrodę jaką uda mi się zdobyć przeznaczę na nas! Kupimy drugiego konia stajennego i nauczę cię galopu, uwierz, będzie nam się lepiej żyło! Wrócę nim skończą sie siewy, daje słowo!

Ostatnio edytowany przez Rose (2014-08-20 22:02:33)

Offline

 

#15 2014-08-20 23:09:44

InkwizytorSzalonyHollow

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-06
Posty: 22
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Bardzo zadziwiła Eona przyczyna faktu, iż był w centrum zainteresowania jakiegoś dziwnego pijaka.  Jednakże bardziej zadziwiły go słowa nieznajomego, te o woni magii. Odparł mu więc gniewnie - Waść mość uważa na słowa, świeczki dla bogów mogły by zapłonąć przez twój długi, plugawy jęzor! Po czym spokojnie już stwierdził -Możemy coś wypić, ale na pewno gdzieś gdzie jest cicho i nie ma ludzi. Mam dość tej hołoty! . Myślał że będzie popełnił duży błąd, i że go będzie żałować. - Mój towarzysz nie chce narazię się ujawniać. Proponuję wypić w nawiedzonym tartaku, w pobliżu, haha, chyba że się boisz? - dopowiedział Eon, kończąc wypowiedź lekko złośliwym głosem. Następnie wydarzyło się coś, że sprawiło że zmienił zdanie. Mianowicie zza rogu z którego szczał moczymorda nagle wyskoczył wiking-pijak niedoszły sprzedawca młota. Niby nic bezpośrednio związanego z nim się nie stało, ale rozśmieszyło go to. Jego śmiech był jednak cichy, i niewielu było by w stanie go usłyszeć, a nawet ci by pewnie źle go zrozumieli, bo był to mroczny, a wręcz potworny śmiech. "Może jego towarzystwo nie będzie takie złe? " pomyślał. Niemalże natychmiast potem powiedział - To co idziesz? Czasu jest mało, jednak zawiodę cię, mam tylko trochę wyśmienitego trunku. A tak mi się przypomniało, niczym ci nie pachnę dziwnym? Ciekawe, zaiście ciekawie.  powiedział wesoło, po czym szybkim krokiem ruszył ku nawiedzonemu domowi, w którym się zatrzymał. Pozwolono mu z niego korzystać do woli, za to że przegnał ducha który nawiedzał to miejsce. Strasznie lało, co tylko przyśpieszyło jego kroki. Nie patrzył czy jego towarzysz do picia idzie za nim, czy nie. Doszedł do swojej siedziby mokry, ale jakimś cudem udało mu się uniknąć wszech otaczającego błota. Był pewien że wiking może ich obserwować, tak więc cicho powiedział w do swego ukrytego towarzysza - Sprawdź teren, i jakby ktoś podsłuchiwał zawołaj mnie w swej mowie trzykrotnie. Poproś swych braci by umilkli na dzisiejszy wieczór. Po czym wypuścił go z tajnej skrytki w szacie. Następnie usiadł wygodnie i w oczekiwaniu na czyny ciekawego nieznajomego zamyślił się. Był pewien że przyjdzie. Więc wyciągnął jedyny pozostały mu trunek, dar od wdzięcznych protektorów, Był pewien że dostanie od nich więcej zleceń, bo im większy płomień, tym większy cień, a ktoś musiał go rozpraszać.Eon nie wiedział ile czasu minęło, ale z rozmyślań wyrwał go nagle jakiś hałas. A akurat zastanawiał się, jaka choroba najlepiej oducza skradania się, i wtykania wielkiego, pijackiego nochala nad owłosioną brodą w sprawy innych.

Ostatnio edytowany przez InkwizytorSzalonyHollow (2014-08-21 00:38:35)

Offline

 

#16 2014-08-21 02:00:34

KarczemnyNozownik

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-08
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Na słowa Caroline zaśmiał się wesoło. - Haha, proszę mi wybaczyć moje bezczelne podsłuchiwanie, tak to już jest kiedy twój rozmówca nie wie kiedy skończyć. - Tutaj wskazał na obślinionego pijaczynę który spał sobie oparty o stolik. - Ale czego się można spodziewać po "szumowinie mojego pokroju", pilnuję wszystkiego tylko nie własnego nosa. A skoro o tym mowa, dlaczego uważa mnie pani za szumowinę? Ubrudziło mi się gdzieś ubranie? Albo może mam coś na twarzy? - Mówiąc to, na pokaz upewnił się czy ma czyste ubranie i czy faktycznie nie ma czegoś na twarzy. Cóż, buty miał ubrudzone błotem, ale to jest cecha charakterystyczna każdego wędrowca. Ciekawiła go postawa Caroline, widzi go ona pierwszy raz na oczy i już zdążyła go zwyzywać. Zastanawiało go również, czy dostaje napiwki za takie zachowanie, jakoś mu się nie widzi danie jej złamanego miedziaka za nazwanie go "szumowiną", jakkolwiek by to do niego nie pasowało. Dobrze chociaż, że ma dzisiaj dobry humor i reaguje śmiechem a nie wrednym sarkazmem.
Rose na jego propozycję zareagowała pozytywnie, ucieszył się z tego powodu. - Mi również miło panienkę poznać. - uśmiechnął się do niej - Cieszę się, że chęć posiadania kogoś do rozmowy w trakcie spacerku do Gimouth, uchodzi za akt odwagi, niestety samotna podróż w ciągu nocy przez te lasy jest wyrokiem śmierci, samemu iść strach. - Poprawił swój kapelusz na głowie i zerknął na Caroline aby móc określić po jej wyrazie twarzy jak bardzo nie podoba jej się fakt jego egzystencji w jej otoczeniu, po czym wrócił do rozmowy z Rosaline. - Z radością będę Ci towarzyszył, razem raźniej jak to mówią. Jestem ciekaw czy wybiera się tam ktoś jeszcze, im nas więcej tym bardziej ta przygoda będzie bezpieczniejsza.

Offline

 

#17 2014-08-21 17:55:11

 Rand the Casime

Amator Erpegów

Skąd: Dezel Far
Zarejestrowany: 2014-08-13
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

MerQu krążąc po deszczu w tą i z powrotem, aż  spostrzegł, iż nie doszły kupiec jego młota, kieruje się ku niemu. ” Na brodę Boga Wojny! cóż za dziwny człek z niego.” myśl ta przemknęła mu przez głowę na widok prostego sprężystego chodu i chłód bijący z  różnobarwnych oczu owego jegomościa. .- Mamy do pogadania panie wiking. - ton głosu wskazywał na lekkie po denerwowanie czarnowłosego, a barwa głosu nie wskazywała na to by ten mężczyzna przez ostania godzinę pił równo z nim… Wielkim człowiekiem z północy co łapę ma jak bochen chleba. - Nie jestem jakimś tam Wikingiem. Jestem Człowiekiem Gór! " - Rand po usłyszeniu tych słów skrzywił się. “To jest jakaś różnica?” Nie wyraził swej uwagi na głos za miast tego rzekł - mam sprawę, ten jegomość z którym rozmawiałem mi się nie podoba, niby na początku od niego nic nie było czuć , ale teraz jak kroczy to dziwna woń się za nim ciągnie - zmarszczył twarz na znak obrzydzenia - potrzebna by mi była pomoc w razie czego. nigdy nie wiadomo co takim dziwakom strzeli do łba, ale obawiam się, że we dwóch może być nie pewnie tym bardziej iż nie wiemy co potrafi ten jegomość. - tu zrobił przerwę, by przyjrzeć się reakcji rozmówcy, ale nie na tyle długą by ten zdążył opowiedzieć. twarz wikinga… znaczy człowieka gór przeszył wyraz zrozumienia słów i ich akceptacji. Najwyraźniej jemu też dziwny jegomość również nie przypadł do gustu, ale nie miał zamiaru się dzielić swoimi spostrzeżeniami na temat dziwnych fiolek posiadanych przez tego kosiarza. - Więc, tak - kontynuował swoją wypowiedź Rand - zajdź do karczmy i skrzyknij ludzi, którzy chcą iść do miasta, albo na te coś co tak się ten zbrojny wydzierał, jak uda ci się zebrać parę osób rusz traktem do miasta i zatrzymaj się na chwile przed tartakiem, jeśli wszystko będzie w porządku będę już tam na was czekał i ruszymy dalej do miasta, albo się rozejdziemy każdy w swoją stronę co ty na to e...kolego? jeśli dojdzie do rozróby w tartaku dzielimy się jego rzeczami pół na pół jak nie będzie mordobicia to jeszcze lepiej. Niby nic nie wiadomo, ale paru takich pojebów co gadało do siebie już nie jedną wieś spalił tylko przez to tylko, że głos mu tak kazał, a te nie szczęsne głosy to najczęściej były jakieś magiczne pomioty w stylu czarnych skrzatów czy przeklętych rusałek, raz nawet koleś zabił karawanę  kupiecką bo tak kazała mu dusza jego potępionego brata! - reakcja MerQkjusz była natychmiastowa. Na Bogów mego ludu coś potwornego trzeba natychmiast ruszać i rozprawić się z tym pomiotem! - twarz MerQkjusza wykrzywiła się w grymasie złości chwycił swój młot i już miał ruszyć w pościg za Kosiarzem, ale zdecydowany uścisk dłoni na barku go powstrzymał -Ty impulsywny durniu  jak się zgodziłeś to postępuj zgodnie z planem! idź do oberży i zbierz ludzi, a ja pójdę za tym Ponurym żniwiarzem! - Rand warknął rozgniewany impulsywnością swojego wspólnika ruszył w stronę nawiedzonego tartaku leżącego po drodze do miasta. Poprawił torbę na ramieniu i złapał dwie Buławy wiszące u jego pasa złączył je rękojeściami tworzą laskę bojową i zaczepił ja o specjalny uchwyt na pasku swojej torby ta, iż wystawał mu z jednej strony na lewym ramieniem, a z drugiej wystawała na wysokości łydki prawej nogi. W tym samym czasie Masywny człowiek Gór wkroczył do karczmy rozejrzawszy się po sali pełnej biesiadników nabrał powietrza w płuca i krzyknął donośnie, by jego komunikat dotarł do wszystkich - Szukam ludzi którzy chcą ruszyć ze mną przez las do miasta. Późna już pora a razem zawsze raźniej niż samemu. Na Honor ludzi gór i moich bogów obiecuje, że nic złego z mojej strony nie stanie się tym co zdecydują się ze mną ruszyć do miasta! Sam wybieram się tam na wezwanie Lorda w sprawię zadania za którego wykonanie obiecał sowicie zapłacić! - zadowolony z efektu jaki osiągnął, gdyż wszyscy na chwile zamarli i spojrzeli na niego jak im się zdawało na szalonego człeka.

Ostatnio edytowany przez Rand the Casime (2014-08-21 18:09:45)

Offline

 

#18 2014-08-21 19:08:56

lawsford

Wielki Mistrz Gry

Zarejestrowany: 2014-06-21
Posty: 58
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Caroline coraz bardziej nie podobała się postać owego podróżnika z kapeluszem. Zmierzyła go jeszcze raz wzrokiem i odpowiedziała groźnie: - Źle panu z oczu patrzy. Niejeden z tych szumowin, o których wspomniałam potrafi doskonale zwieść swoją ofiarę, a potem, gdy zaciągnie ją gdzieś, gdzie nikt jej nie usłyszy.. och, nie chcę nawet o tym myśleć - dziewczyna wiedziała o czym mówi. Można było to poprzeć faktem, iż sama swoje przeżyła i doświadczyła podobnych rzeczy zanim jeszcze trafiła na czarny rynek. Sama jednak o tym na głos nigdy nie mówiła, nawet swojej najbliższej sercu osobie, Rosaline. - Kochana, obiecaj mi, że wszystko będzie dobrze, że włos ci z głowy nie spadnie. Wiem, że nie mogę cię tu zatrzymywać.. Jeśli tego naprawdę pragniesz to proszę, idź. - powiedziała Caroline, a smutek w jej głosie mógłby odczuć każdy, kto tylko przysłuchiwałby się tejże rozmowie.
Wtedy do karczmy wszedł znajomy brodaty osiłek, który wyglądał na człowieka północy i lekko podpitym głosem rzekł na głos, że szuka chętnych, którzy wyruszą z nim przez las do miasta i podejmą się wyznaczonego przez lorda zadania. Odpowiedział mu jeden z tutejszych chłopów, który pił grzaniec razem ze znajomymi przy wielkim, długim stole ustawionym na środku tawerny. Mężczyzna ten wyglądał na drwala, nosił kraciastą koszulę i brudne, grube, materiałowe spodnie z szelkami. Na twarzy miał wiele blizn, a krótkie, gęste, czarne włosy łączyły się z obfitą brodą, co sprawiało, że poza bliznami i parą brązowych oczu z jego twarzy nie było nic widać. Drwal odpowiedział mu na jego zawołanie: - Chłopie, chmiel przeżarł ci mózg do reszty, czy po prostu jesteś na tyle głupi, żeby wierzyć w te brednie wypowiadane przez szlachetnych, ćwierćmózgich łgarzy? Że niby Lord Ervin Caerwych zapewnia sowite wynagrodzenie za wykonanie jakiejś podrzędnej roboty? Bujdy na kółkach! - wtem przerwał mu oburzony członek kompani, która siedziała blisko kominka.
- Stul pysk parobku, albo ukrócę ci ten długi, obraźliwy jęzor! - zdenerwował się jeden z rycerzy, wysoki i silny czarnowłosy mężczyzna, posturą przypominający niedźwiedzia. - Nie pozwolę ci prawić obelg na temat mojego pana, Lorda Ervina! Jest on prawdomówny i z pewnością nagrodzi tych, którzy ośmielą się podjąć te wyzwanie!
- Zobaczymy. - powiedział cicho ugaszony drwal i już więcej się nie odzywał. Oburzony rycerz usiadł na swoje miejsce, włożył z powrotem do pochwy swój lśniący dwuręczny miecz, którego uprzednio wyciągnął, żeby przestraszyć chłopinę i wrócił do rozmowy z resztą swojej drużyny.

Rand idąc w deszczu po około pięciu minutach dotarł na miejsce. Ledwo widoczny w ciemnościach tartak stał nieopodal drogi. Był to duży i niski drewniany budynek położony na skraju lasu, z którego brano drewno do obróbki. Został opuszczony pół roku temu, gdyż pracownicy dostawali obłędu przez straszącego tam ducha. Niedawno pewien śmiałek wypędził stąd potępioną duszę, za co właściciel tartaku był mu dozgonnie wdzięczny. Zapowiedział, że prace zostaną wszczęte zaraz na następny rok, gdy przyjdzie wiosna. Teraz budynek stał pusty i nikt się do niego nie zapuszczał. Wokół tartaku zbudowano magazyny, do których dostarczano ścięte drzewa. Stamtąd trafiały one do środka tartaku, gdzie wielkimi, metalowymi piłami cięto je na mniejsze kawałki. To działo się w pomieszczeniu głównym, który zajmował największą część tartaku. W pozostałych pomieszczeniach pracownicy cieli drewno na deski, które następnie ładowano na powóz i wiozło na budowę.
Siedzący pod dachem przy tartaku Eon dostrzegł nadchodzącego Randa, który nie potrafiąc się dobrze zamaskować był widoczny jak na dłoni. Szedł oświetlonym przez światło przydrożnych lamp olejnych szlakiem i zmierzał w kierunku tartaku.


http://i61.tinypic.com/rjjprc.gif

Offline

 

#19 2014-08-22 00:41:55

 Rose

Amator Erpegów

Skąd: Valadilene
Zarejestrowany: 2014-06-22
Posty: 17
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Po kolejnym ogłoszeniu, wypowiedzianym przez znajomego klienta Rose jeszcze bardziej się ucieszyła, mimo iż liczyła sobie 16 wiosen znowu poczuła się jak mała dziewczynka, tak radosna i beztroska. Złapała Boharda za rękaw i pociągnęła w stronę zaplecza tłumacząc jedynie:
- Muszę się troszkę przygotować, zabiorę tylko parę rzeczy, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź zaprowadziła znajomego do magazynu. Z jednej ze skrzyń wyciągnęła dobrej jakości łuk i kołczan z paroma strzałami. Rzuciła w jego stronę, licząc na to, że złapie. Wyciągnęła także czarny płaszcz z kapturem, który podczas polowań chronił jej bladą, wrażliwą cerę przed poparzeniami, wyższe, bardziej wytrzymałe buty, pasek, oraz czarną chustę. Skierowana do Boharda powiedziała:
- Poczekaj tu chwilkę, możesz zabrać stąd co tylko chcesz, tylko nie podglądaj, bo nie ręczę
za siebie!
- Po czym zniknęła za wysokimi skrzyniami dającymi jej trochę prywatności. Ściągnęła buty, a zdjąwszy niewygodny gorset odetchnęła lekko. Odrzuciła go w kąt, po czym zostając w przewiewnej jedwabnej białej bluzce i materiałowej spódniczce ubrała resztę przygotowanej części garderoby. Wychodząc zza skrzyń związywała chustę wokół ust.
- No to możemy wychodzić. - Odrzekła uśmiechając się zadziornie, czego nie było wyraźnie widać, gdyż w większości usta były schowane pod materiałem. Przed wyjściem z magazynu zabrała jeszcze z półki krótki sztylet, którym przygotowywała zwierzynę. Schowała go za paskiem, a kołczan i łuk zawiesiła na plecach.

Ostatnio edytowany przez Rose (2014-08-22 00:49:51)

Offline

 

#20 2014-08-22 09:23:56

InkwizytorSzalonyHollow

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-06
Posty: 22
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Dźwiękiem tym były kroki odważnego nieznajomego, których o dziwo nie zagłuszyły krople deszczu. Eon podparł się wygodnie, w oczekiwaniu aż nieznajomy podejdzie, pomachawszy mu parokrotnie piękną, zapieczętowaną butelką. Znawca koniaków od razu by ją rozpoznał, gdyż był to trunek bardzo luksusowy i niewielu jest w stanie go wypić, taki był mocny. Inną sprawą jest jednak cena, która jest wręcz astronomiczna, gdyż trunek ten wytwarza tylko jeden mały zakon w głębi królestwa Royalistów. Gdy już przybył, człowiekowi w czerni nagle przypomniały się czasy, gdy mieszkał na dworze swego ojca, a zwłaszcza prawo gościnności. Niezwłocznie postanowił poprawić wrażenie jakie zapewne mógł wywrzeć na nieznajomym. -Widzę, że nie trafiłem na tchórza, dobrze. Ale wybacz mi brak manier, zwę się Eon, i klnę się na mój ród że prawo gościnności zostanie zachowane! - powiedział, odkrywając swą głowę. Teraz światło latarni nieznajomego doskonale oświetlało mu twarz, co go na sekundę rozproszyło. Jego twarz mogłaby wielu zaskoczyć, ponieważ o dziwo nie okazała się szpetnym obliczem. Trupio blady kolor skóry pasował do ciemnych oczu wyglądających jak bezchmurne niebo o północy. Czarne włosy z zielonymi pasemkami miał związane w koński ogon. Ale chyba najdziwniejszą częścią jego twarzy był tajemniczy tatuaż na policzku. -Ehh, wybacz me skromne zapasy, ale rzadko mam kontakt z cywilizacją - powiedział wskazując na parę innych butelek z innymi trunkami, z których najgorszy ogólnie uważany jest za dobry, po czym dodał -Czuć od ciebie jakąś magię. Wiesz coś może o czarnym, bardzo inteligentnym smoku? Gdy tylko skończył mówić, z nieba nagle zleciał spory, czarny kruk, po ty by wylądować na ramieniu Eona. "To chyba ten chędożony wiking, ponoć jest zły! Co, może mieć towarzystwo? Na noc!", po czym rzekł głośno -Ktoś idzie, mój przyjaciel słyszał gniewny głos i wyczuł alkohol. Może być ich więcej, ale wolał nie ryzykować. Rany Napić się nie można w miłym towarzystwie!.Po tym monologu pogłaskał kruka po pierzu czule.-To mój przyjaciel podróży i towarzysz. Zawdzięczam mu życie. Czy w mogę liczyć że go nie wydasz? rzekł, po czym oczy Eona spontanicznie stały się krwisto czerwone, ale czuć było od niego roztaczającą się aurę spokoju i opanowania. -Mogłem tylko uwięzić tego ducha, a nie od razu go odsyłać w domenę wiecznej nocy. Duch już niejednego pijaka nagle otrzeźwił! powiedział z lekkim wyrzutem skierowanym do samego siebie. A liczył, że choć trochę przyzwyczai się do obecności ludzi, poprzez wspólne picie z interesującym nieznajomym. "Ten pijaczyna pewnie się wścieka, że tego chłamu nie opchnął, i pewnie zwali winę na mnie. Co ja wam bogowie zrobiłem, że karzecie mnie tym barbarzyńcą? " pomyślał ze złością. Deszcz padał słabiej, ale mężczyzna był pewien że za chwilę zaatakuję ich prawdziwa burza. " Może by tak przygotować parę niespodzianek na niego? Ehh chyba moje fiolki będą musiały mi wystarczyć, nie chcę mojego towarzysza wystraszyć. " pomyślał, po czym na głos dodał Ale nic, na razie możemy wypić! Z powodu swego samotniczego stylu życia, nie zwracał zbytnio uwagi na gamę barw które zapewne ozdobiły twarz zabawnego pijaka. Eon szybko wskazał na dwa, może niezbyt porządne kubki, ale za to bardzo czyste. -I co myślisz o dołączeniu do polowania na bestię? Jeśli nagroda będzie suta, może znów zabalujemy, nim wyruszę w swą drogą? zapytał się jeszcze. Nagle deszcz się wzmógł.

Offline

 

#21 2014-08-23 00:09:16

KarczemnyNozownik

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-08
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Bohard był niezwykle zdziwiony jej zachowaniem, tyle ile Berhalu zwiedził podążając za wieściami o potworze, to nigdy nie znalazł kogoś bardziej napalonego na przygodę niż ona. Podążył za nią ciągnięty za rękaw na zaplecze, po drodze spojrzał na Caroline wzrokiem który miał na celu wyprowadzenie jej z równowagi. - Spokojnie Rose, nie śpiesz się. Mamy jeszcze dużo czasu na dotarcie do Gimouth. - Powiedział, ledwie łapiąc łuk i kołczan. "Och, umie korzystać z łuku. To dobrze, łuki podobno zapewniają przewagę dystansu". Bohard osobiście wolał walkę w zwarciu, nie ma nic lepszego od dobrego noża, a przy sobie nosił cały ich zapas. Noży widać nie było, bo miał je pochowane od wewnątrz rozpiętej kamizelki oprócz dwóch schowanych w pochwach przypiętych do pasa, jednak przez to że one tam są, kamizelka wydawała się być bardzo rozepchana.
W odpowiedzi na słowa Rose kiwnął głową. Kiedy tylko zniknęła za skrzyniami aby się przebrać, natychmiast rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. Jeśli dostrzegł jakieś noże to natychmiast je zabrał, pomijając sztylecik który później wzięła Rose, ponieważ według niego był za krótki, za lekki i w ogóle nie w jego stylu. Jeśli zauważył coś szczególnie użytecznego co mogłoby się później przydać, również to zabrał.
Kiedy Rose wyszła już zza skrzyń, również zasłonił twarz chustą, nasuwając ją na nos. - Jeśli pozwolisz, chcę pożyczyć to. - Po czym pokazał jej wszystko co postanowił wziąć. Wręczył jej łuk i kołczan. - Dobrze, chodźmy. - Odpowiedział. Kiedy wrócili już tam gdzie działo się całe pijaństwo i zabawy, trafili akurat na faceta który zwoływał wszystkich chętnych na podróż do Gimouth. - Spójrz Rose, nasi przyszli kompani! - Uśmiechnął się do niej czego nie było widać spod chusty po czym ruszył w stronę gościa. - Witaj, nazywam się Bohard a to jest panienka Rose, również wybieramy się do miasta, aby zobaczyć cóż Lord Caerwych dla nas przygotował - Przedstawił siebie i Rosaline, teraz czekał tylko na to co ten facet powie, ponieważ chciał sprawdzić czy ma on coś ciekawego do powiedzenia, czy tylko wybiera się tam po kilka monet, i wio.

POZA GRĄ:
Lawsford, napisz mi i Rose na PW co takiego znalazłem na zapleczu i czy w ogóle cokolwiek :x

Offline

 

#22 2014-08-27 17:08:07

 Rand the Casime

Amator Erpegów

Skąd: Dezel Far
Zarejestrowany: 2014-08-13
Posty: 19
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Rand uśmiechnął się na widok trunku trzymanego przez nieznajomego, który już chwile później kazał się tytułować Eon-em. Pytanie o czarnego smoka zaskoczyło Czarnowłosego, oczywiście słyszał o smokach, BA nawet widział  żywego smoka. Tytułowano go Wal i należał do smoków karłowatych ( wielkości konia) o łuskach w odcieniu szmaragdu i rubinu, ale był to raczej niegroźny tym bardziej, że skrzydła niebyły wstanie go unieść i nie ział ogniem ani falą czarów. Po za tym w Dolinach niedźwiedzich miano powiedzenie: "Gdy na ziemie cień smoka pada oceniaj najpierw jego wielkość, bo gdy za mały to na całej zimy na nim nie przeżyjesz". Mimo tych wspomnień co zaległy w głowie Randa nasz bohater zrozumiał o co chodziło Eonowi. zamiast odpowiadać na pytanie dotyczące smoka. Odpowiedział z wielką chęcią na pytanie dotyczące wspomnianej balangi i czegoś tam jeszcze - Ależ oczywiście, że się zgadzam - jego głos przeszedł w bełkotliwy szept, gdy już przypomniał sobie czego dotyczyła reszta zdania, w którym padło słowo "pobalujemy". Czarnowłosemu jakoś nie widziało się uganianiem za potworem. nawet kruk przestał go intrygować po tym jak się zorientował, że strzelił jedna z większych gaf w tym miesiącu " Ty pierdzielony kretynie mało ci było przeklętej sfory z nir?!" zgonił się w myślach za popełnioną  wtopę. Westchnął tylko ciężko i spojrzał na koniak. Miał nadzieje, że wyraz jego twarzy da do zrozumienia Eonowi by zaczęli pić.
Poza Grą
1.Od kiedy to nie mam konia! <- przez to musiałem usunąć epicką jazdę konna wykonaniu randa zakończoną w błocie !!
2.skąd mam ta latarnie w ręku w poście Eona :P
3. tak z ciekawości to od kiedy trakt kupiecki ma latarnie oświetleniowe w środku lasu i kto je zapala :P

Ostatnio edytowany przez Rand the Casime (2014-08-27 17:09:22)

Offline

 

#23 2014-08-27 18:07:04

lawsford

Wielki Mistrz Gry

Zarejestrowany: 2014-06-21
Posty: 58
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Brodaty mężczyzna imieniem MerQu spojrzał na Boharda i Rosaline mierząc ich wzrokiem po czym rzekł przyjaźnie - Ach, bardzo mi miło was poznać. Mówią na mnie MerQu, pochodzę z dalekiej północy. Nie będę się jednak teraz rozwodził na mój temat. Co powiecie, gdybyśmy już wyruszyli w stronę Gimouth? Co prawda mamy jeszcze trochę czasu, lecz umówiłem się z dwoma innymi towarzyszami, którzy również mają zamiar podjęcia się tego zadania, że spotkamy się po drodze przy tartaku i razem pójdziemy w stronę miasta - gdy to mówił gestem ręki dawał znać tej dwójce, że trochę mu się spieszy i chciałby już wyjść z karczmy. "Mam jednak nadzieję, że tam, przy tartaku mają jakieś poddasze, bo jak nie to jeszcze przed wyruszeniem stamtąd  do Gimouth będziemy kompletnie mokrzy." pomyślał. Na jego twarzy, z pod obfitej, gęstej brody było widać szeroki uśmiech, który mógł oznaczać dwie rzeczy: naprawdę wielkie podekscytowanie lub podpicie karczemnym piwskiem. W sumie to ani Bohard, ani Rose nie potrafili rozgryźć którą z nich przedstawia wyraz twarzy północnego wojownika. Godząc się na wymarsz od zaraz zebrali się i wyszli z karczmy na zacinający deszcz. Rose zdążyła jeszcze pożegnać karczmarza i przyjaciółkę i zapewnić ich, że z pewnością wróci do nich. Trójka śmiałków ruszyła traktem wiodącym do miasta Gimouth. Pogoda im nie sprzyjała, gdyż zbierało się na burze.

Popijający trunek Eon i Rand rozmawiali ze sobą siedząc pod dachem w pewnym stopniu chroniącym ich od natarczywego deszczu. Lało coraz mocniej, a na dróżce można było zaobserwować tworzenie się małych strumyków zbierających się ze spadającego deszczu, które spływały w bardziej podniosłych miejscach oraz osiadały tam, gdzie było płasko tworząc coraz to większe kałuże. Czekali tam na MerQusza, który miał sprowadzić z karczmy resztę chętnych do wykonania zadania. Po chwili w świetle latarni ujrzeli zbliżające się trzy postacie, które idąc drogą w stronę tartaku omijali kałuże. MerQu miał racje, gdy doszli do tartaku byli już cali przemoczeni, choć droga zajęła im tylko cztery minuty idąc przyspieszonym tempem. A jeszcze trzeba było dotrzeć do miasta. Weszli na zadaszony podest przed tartakiem, gdzie gościły się dwie postacie popijając jakiś trunek. MerQu stanął naprzeciw nich, wykręcił dłoniami wodę z mokrej brody i oznajmił - Przyprowadziłem dwóch śmiałków. Fajnie co nie? W grupie raźniej - znów uśmiechnął się szeroko - To jest panienka Rose, a to jest Bohard. Poznajcie się. - przedstawił przyprowadzonych towarzyszy wskazując na jednego i drugiego, gdy wymawiał ich imiona. Wtedy do kelnerki i zamaskowanego zabijaki doszło przed kim tak naprawdę stoją. Obu kojarzyli z karczmy. Jeden z nich był ciemnowłosym chuderlakiem, który popijał z MerQuszem i rozmawiał z nim na temat kupna młota. Drugi natomiast był zakapturzonym, przerażającym podróżnikiem, który siedział w kącie karczmy oddalony od reszty klientów i mówił do siebie. To oni razem z MerQuszem mieli zostać towarzyszami Rose i Boharda podczas zadania, które wyznaczy im Lord Ervin Caerwych.

Poza grą:
Kupiecki trakt był bardzo często uczęszczany dlatego też trzeba było o niego dbać. Latarnie oświecali gajowi.


http://i61.tinypic.com/rjjprc.gif

Offline

 

#24 2014-08-28 00:43:20

 Rose

Amator Erpegów

Skąd: Valadilene
Zarejestrowany: 2014-06-22
Posty: 17
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Rose opatuliła się mocniej chustą na twarzy, przy okazji poprawiła kaptur. Wieczory bywają naprawdę zimne, a tym bardziej kiedy pada! Trzymając się prawą za lewe ramię szła dalej w kierunku tartaku z dwoma towarzyszami. Gdy doszli na miejsce rozpoznała dwóch byłych klientów. Dziewczyna nie chciała zostać od razu rozpoznana jako kelnerka, gdyż jeszcze bardziej poprawiła nakrycie tak, że jej twarz została całkowicie zakryta, a ona sama widziała już jedynie rozmazane twarze przenikając wzrokiem przez zwiewny materiał. Zachowanie dziewczyny było całkiem zrozumiałe. Chciała by jej nowi kompani potraktowali ją poważnie jako nowego towarzysza- łucznika, a nie jako nieudolną kelnerkę, która ostatnimi czasy łuku używa tylko polując na zwierzynę. Tak więc Rose wydukała z siebie tylko ciche "Witam..." po czym stanęła bardziej z tyłu, jakby chowając się za Bohardem.

Offline

 

#25 2014-08-28 09:28:10

InkwizytorSzalonyHollow

Amator Erpegów

Zarejestrowany: 2014-07-06
Posty: 22
Punktów :   

Re: Akt I, Część I "Początki kompanii"

Tak liczne towarzystwo zaskoczyło Eona. Pierwotnie sądził że przyjdzie jeno obszczany wiking, lub też może uda mu się namówić jakąś karczemną szumowinę by mu towarzyszyła. Przywitanie zakapturzonej postaci wydało mu się dziwne, więc nim odrzekł nowo przybyłym, rzekł do kruka cicho - Ten na końcu mi się nie podoba, wybadaj kumie co z nim.  , po czym rzekł już do przybyłych -Witam was, wy też na bestię? Wybaczcie mą nieuprzejmość, nie przepadam za towarzystwem, ale czym chata bogata.... W trakcie jego wypowiedzi kruk zerwał się do lotu, aby wtopić się w cień, i wypełnić prośbę przyjaciela. Sam Eon energicznie wstał i szybkim krokiem ruszył w poszukiwaniu jakiś kufli. Niestety znalazł tylko dwa, tak więc postanowił oddać swój, a sam pić z fiolek bądź piersiówki. -A wy co, drzewa że tak stoicie? Siadajcie se.  powiedział z irytacją. Zazwyczaj nie jest tak wylewny, ale to był długi dzień, noi trochę już wypił. "Mam nadzieję że ten cholerny norn usiądzie daleko ode mnie, bo capi że wytrzymać nie można " pomyślał siadając naprzeciw Randa. Deszcz padał nieubłaganie, ale nie budziło to agresji mężczyzny. " Przynajmniej zmyje ślady. " pomyślał zadowolony. Zaczął nalewać towarzyszom, po czym nalał do pełna do piersiówki i do większej fiolki. Wiedział że to może być długa wyprawa. Nalał też do spodka ustawionego obok i zawołał swego latającego, szpiegującego przyjaciela. Gdy kruk leciał w jego stronę, wyciągnął z pobliskiego wora kawałek świeżego, surowego mięsa i dodał go przyjacielowi do napoju. -Co??? To jest kobieta?? Pewnyś?? powiedział do kruka zdziwiony po czym ze skruchą dodał -Wybacz, jasne że ci ufam, zapewne masz rację. . -Pijcie i bawcie się, bo jutro pomrzemy. zawołał wesoło, co niestety mogło wyjść dość mrocznie. Po tych słowach zmęczony rozmową, zaczął pić.

Offline

 
Runescape Mouse Pointer

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.espada.pun.pl www.lenartsys.pun.pl www.metin2cheaty.pun.pl www.fcpolskichsiatkarzy.pun.pl www.tiersen.pun.pl